poniedziałek, 9 grudnia 2019

Z ogłoszeń drobnych: Iwenty na życzenie

tanio, profesjonalnie. W pakiecie uniwersalnym (urodziny, śluby, rozwody, pogrzeby) talerz serów i oliwki gratis. Za dopłatą: striptiz. Nie zwlekaj, zadzwoń i zamów już teraz!

sobota, 12 października 2019

Orasz i laborasz, a łódka

stoi w miejscu? A cóż to za dziwaczne pytanie i cóż za idiotyczne sformułowanie!? Oczywiście to jest nawiązanie do benedyktyńskiego wezwania Ora et labora! i do obrazowego przedstawiania jego znaczenia, wedle którego modlitwa i praca są niczym dwa wiosła płynącego łodzią: potrzeba używania jednocześnie obu, aby nie stać w miejscu lub nie kręcić się w kółko...

Ale co zrobić i co myśleć w sytuacji, gdy solidnie używasz obydwu tych wioseł, a efektu twojego wysiłku nie widać i, przeciwnie, pewność masz tylko bezsilnego trudu?

Gdybyś faktycznie zadał mi takie pytanie, odpowiedziałbym jedynie słowami mojej wiary: że Bóg wie lepiej, bo widzi więcej; bo w pełni ogarnia akwen, po którym płyniesz, może nie widząc horyzontu i nie mijając po drodze żadnych jednoznacznych dowodów swego ruchu. Zatem? Cóż, błyskotliwej pointy w tym miejscu nie będzie. Po prostu wiosłuj! Módl się i pracuj nadal – ale z wiarą i nadzieją, i z miłością, nie tylko własną.


[Wojciech E. Zieliński, Orasz i laborasz, "Na Rozstajach", 2019, nr 12 (330), s. 12.]

poniedziałek, 23 września 2019

Rozmawiałem ze Znajomym. Jak zwykle

o różnych sprawach, ale tym razem najdłużej o Kościele. Przyznał, że przez większość życia regularnie, co niedzielę chodził na Mszę świętą, a bywało nieraz, że do kościoła wstępował w tygodniu, by pomodlić się w ciszy, bez żadnej liturgii. Od pewnego czasu na Msze już nie chodzi.

Znajomy jest estetą, człowiekiem wykształconym, obytym w świecie, zamożnym i przedsiębiorczym. Z wielu przeprowadzonych z nim rozmów wnioskuję, że chętnie słuchał kazań intelektualnych, to znaczy takich, które dają do myślenia na wysokim poziomie. Znajomy – czemu trudno się dziwić – nie znosi kleru zacofanego, pazernego na „kasę” i społeczne honory, a przy tym pełnego moralnej obłudy.

Pod wieloma względami nie jesteśmy podobni. I to chyba sprawia, że zwykle bardzo dobrze nam się rozmawia. Inna sprawa, że nie wiążą nas żadne zależności formalne czy materialne. Zatem, dzielące nas różnice światopoglądowe i związane z nimi choćby polityczny sympatie, mogą wybrzmiewać bez obaw o autocenzurę, za to ze szczerym zamiarem znalezienia choćby drobin mądrości w konflikcie dyskutowanych racji. Myślę czasami, jak wiele wspólnego dobra mogłoby wyniknąć z poszerzenia skali rozmów tego rodzaju. Czy takie poszerzenie już nie jest możliwe?

Znajomy ma własny bagaż doświadczeń, więc do nich, gdy zechce, odniesie moje słowa. W każdym razie – wracając do kwestii udziału w Mszy świętej – powiedziałem mu o tym, co mnie samemu jest jakoś bliskie: Od czasu do czasu pójdź na Mszę w dzień powszedni – bez żadnej świątecznej okazji, bez żadnej wzniosłej intencji i bez żadnej szczególnej potrzeby. Pójdź bez intelektualnych, estetycznych i moralnych oczekiwań. Spędź około trzydziestu minut czasu wśród niemal pustych ławek, w gronie może kilkunastu przeważnie starych ludzi, wśród śpiewu być może kakofonicznego i na wypowiadaniu od dawna powtarzanych formuł. I nie oczekuj niczego. A potem wyjdź z kościoła i wróć do swojej codzienności.

Oczywiście nie wiem, czy zechcesz tak zrobić, a gdy zrobisz nie wiem, czy to zechcesz powtórzyć…


Zob. także: https://wojciechzielinski.blogspot.com/2012/10/do-kleczenia.html.


[Wojciech E. Zieliński, Rozmawiałem ze Znajomym, "Na Rozstajach", 2019, nr 11 (328), s. 12.]

wtorek, 13 sierpnia 2019

A gdyby tak wreszcie zorganizować Wielki Marsz

Nierówności, to znaczy wspólny przechód wysokich z niewysokimi, grubych z chudymi, kolorowych z czarno-białymi, prawicowych z lewicowymi i tym podobnych z im zupełnie niepodobnymi… Ale czy znajdą się chętni do udziału w takowym?

piątek, 2 sierpnia 2019

I cóż z tego, że głowę mam już niemal łysą

skoro kołtun myśli wypełnia jej środek. Jak sobie z niechcianym splątaniem poradzić? Jak usunąć ów natłok myśli z wnętrza głowy, nie niszcząc wciąż potrzebnej jego obudowy?

niedziela, 7 lipca 2019

Powiedziałem podczas Absolutorium

W sobotę, 8 czerwca 2019 r. w Instytucie Filozofii, Socjologii i Dziennikarstwa na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego odbyła się bardzo miła uroczystość: socjologiczne Absolutorium III roku studiów licencjackich oraz II roku studiów magisterskich (fot. poniżej).


Zaproszony przez Studentów do wygłoszenia okolicznościowego słowa, powiedziałem wówczas między innymi:



Drodzy Państwo,
Późno otrzymałem informację, że ‘jest na mnie zlecenie’, czyli że mam wystąpić podczas tej dzisiejszej uroczystości, dlatego miałem bardzo mało czasu na przygotowanie swojego „przemówienia”. A problem postawiłem sobie następujący: Jak mówić do Was, dla Was i o Was, nie mówiąc przy tym o sobie, a będąc przecież – ze względów dydaktycznych i funkcyjnych – tak bardzo z Wami związanym. W końcu uznałem jednak, że po prostu „użyję siebie” i przemówię tu bardzo zwyczajnie. Stąd też owe notatki i bazgroły pod ręką, być może trudne do odczytania.

Wczoraj w samochodzie pokłóciłem się z żoną. To nic szczególnego. Od kilkudziesięciu lat kłócimy się praktycznie codziennie, oczywiście nie tylko w samochodzie. Przy czym, nie ma u nas tak zwanych „cichych dni” – są, co najwyżej, jakieś „ciche minuty” – a do zgody wracamy najpóźniej przed zaśnięciem. (To zresztą zalecam wszystkim zainteresowanym: Nie zasypiać w stanie pokłócenia ze światem i ludźmi!). Ale wczoraj żona powiedziała mi po raz pierwszy coś takiego: „Ty chyba mnie dla siebie hodujesz, by wyciągać ze mnie energię… No, bo, jak inaczej rozumieć to, że zaraz po kłótni ‘wracasz do siebie’, jakby nic się nie stało, a ja zazwyczaj jeszcze przez jakiś czas czuję się rozbita!?”…

Od razu, gdy usłyszałem te słowa, pomyślałem, że wykorzystam je w tej dzisiejszej przemowie (co, swoją drogą, znacznie przyspieszyło mi powrót dobrego humoru). Dlaczego? Bo zwracają uwagę na dwa ważne problemy. Hodowla i energia – oto jakaś ambiwalencja (?), oto jakieś bieguny (?), oto jakieś zło (?) i tuż obok jakieś pożądane dobro (?)…

Czy politycy hodują sobie wyborców? Czy sprzedawcy hodują sobie klientów? Czy urzędnicy hodują sobie interesantów? Czy lekarze hodują sobie pacjentów? Czy dziennikarze, blogerzy i autorzy rozmaitych tekstów hodują sobie czytelników? Czy rodzice hodują sobie dzieci, by te spełniły niespełnione ambicje przodków? …Czy nauczyciele akademiccy hodują sobie studentów? A jeśli tak, to dlaczego ci ostatni to robią? Czy dla jakichś osobistych ambicji rozwoju abstrakcyjnych teorii naukowych? A może po prostu, by mieć godzinami wypełnione pensum i mieć pensję co miesiąc na bankowym koncie…

Hodowla zakłada jakieś uprzedmiotowienie tego, co hodowane, a przecież studenci to ludzie! – tak, jak owi inni wymienieni wcześniej: pacjenci, petenci, klienci, wyborcy, czy własne dzieci… Mówię więc tutaj w taki właśnie sposób – owszem, posługując się myślowym skrótem – bo głęboko sprzeciwiam się hodowaniu ludzi; także dokonywanemu na uniwersytecie – w aurze intelektualnej kurtuazji i naukowej powagi! A że zaproszono mnie na tę dzisiejszą uroczystość w roli autora jednej z okolicznościowych wypowiedzi, mówię to, co myślę, skoro mam okazję…

Co innego zaś, owo czerpanie z ludzkiej energii, o ile tylko prawdziwie szanujemy jej źródła i dbamy o to, by nie wysychały… Praca akademicka daje mi wiele satysfakcji w tym właśnie, że pozwala czerpać energię z młodości, która rozwija się, jeśli mądrze jej w tym pomagamy.

A teraz trochę z całkiem innej beczki: Czy chcesz mieć piękny trawnik? Czy świeci ci słońce podczas jazdy? Czy wciąż narzekasz na ból pleców? Czy cierpisz, bo chrapiesz? A może nie dość długi jest twój własny wąż?…

– Co on gada!? Może to przez upał, bo faktycznie jest dzisiaj gorąco… – podejrzewam, że tak o mnie już myślą wśród Państwa niektórzy. Ale niektórzy zapewne rozpoznali te dziwaczne słowa… Tak jest, to tak zwany spam, niechciana poczta, która pcha się do skrzynek. Zanim jednak wyjawi się, po co ona tutaj, pozwolę sobie na pewne wspomnienie.

W latach 90. XX wieku pracowałem w administracji pewnej dużej szkoły. Odpowiadałem wówczas za personel techniczny, kucharzy, dozorców, sprzątanie i tym podobne. W tamtych czasach chyba nieco inny niż dzisiaj był autorytet nauczycieli, ale też wysoki był wówczas autorytet pani Woźnej – przynajmniej tej, którą do dzisiaj z szacunkiem i sympatią wspominam. W szatni i na korytarzach dawała ona bezcenne wsparcie pedagogicznemu gronu, niejeden wychowawczy problem skutecznie rozwiązując przy pomocy podłogowej szmaty – ku ostatecznemu zadowoleniu chyba wszystkich stron procesu kształcenia, łącznie z delikwentem, który szmatą oberwał. Niemniej jednak, już w tamtych czasach musiałem prowadzić niełatwe rozmowy. Nieraz bowiem słyszałem, ze strony rozmaitych przedstawicieli szkolnego personelu, narzekania na uczniów, prowadzące do wiadomej konkluzji: Gdyby nie oni, owi niegrzeczni, hałaśliwi i bałaganiący uczniowie, byłby w szkole odpowiedni porządek i wszystkim od razu lepiej by się pracowało… Tłumaczyłem wówczas, jak umiałem najlepiej, że przecież gdyby nie owi rozmaici uczniowie, racji bytu nie miałaby cała nasza szkoła… Po kilku latach zamieniłem oświatę na szkolnictwo wyższe, ale nadal – odtąd już na poziomie uniwersytetu – zdarza mi się słyszeć podobne uwagi: My tu właściwie studentów nie potrzebujemy – zwłaszcza tych średnich i słabych – wszak chcemy przede wszystkim uprawiać naukę! Może nawet, wielką naukę; cokolwiek to znaczy…

Głęboki mój sprzeciw budzą takie postawy, które traktują studentów, jak niechciany spam! Zakładam bowiem, że mamy – jako nauczyciele i inni pracownicy szkół i uczelni – zobowiązania moralne wobec tych konkretnych ludzi, którzy do nas trafiają, niezależnie od tego, czy w ogóle lub jak bardzo są zdolni, i że to są zobowiązania pierwszorzędne!, i że dopiero na dalszym planie lokują się nasze zobowiązania wobec nauki jako takiej, czy wobec świata jako takiego… A też myślę sobie, że jeśli dzisiaj tak wielu specjalistów od nauk społecznych dziwi się, że tak wielu, również młodych ludzi dokonuje dziwnych i nieracjonalnych – zdaniem owych specjalistów – rozmaitych wyborów, także politycznych, i że tak wielu, również młodych ludzi ma krytyczny lub wręcz lekceważący stosunek do dorobku nauki, to dzieje się tak dlatego, że gdy owi nauczyciele i specjaliści rozmaitych szczebli mieli owych młodych ludzi niejako pod ręką w dydaktycznych salach, zlekceważyli ich po prostu, jak niechciany spam…

I na koniec jeszcze jedno skojarzenie. Otóż okoliczności życiowe sprawiają, że znajduję chyba tylko trzy formy odpoczynku w mojej codziennej czasoprzestrzeni. Są to mianowicie: (1) sen, średnio ok. pięciu godzin na dobę, a w ciągu ostatnich miesięcy chyba jeszcze mniej ze względów, oględnie mówiąc, okołomedyczno-pomocowych; (2) jazda samochodem – z konieczności dużo czasu spędzam „za kółkiem”, a jeżdżę tak, że mnie moja własna jazda usypia; i wreszcie (3) …zajęcia dydaktyczne. Dlaczego one stanowią dla mnie odpoczynek? Bo dają mi to, czego w innych przestrzeniach środowiska akademickiego tak bardzo mi brakuje: dają mi możliwość szczerej rozmowy i swobodnej wymiany myśli, i z tego względu nigdy mnie nie nudzą. Wszak, jeśli między rozmówcami jest wzajemna ciekawość, jeśli siebie nawzajem jesteśmy ciekawi, to przecież między nami nie może być nudno!

Drodzy Studenci i Absolwenci, dziękuję za to, że dzięki tak różnorodnym spotkaniom z Wami mogłem po prostu zwyczajnie odpocząć!

I dziękuję Wam za uwagę.

piątek, 21 czerwca 2019

Jak sprawić, by pojęcie elity

przestało kojarzyć się z butą i zarozumialstwem, albo wprost z jakąś zwykłą mendą przyodzianą na przykład w togę i głoszącą światu, że jest jego zwieńczeniem?

wtorek, 23 kwietnia 2019

Nie tylko wtedy postępujesz w duchu

kiedy cię ogarnia łaska pociechy, ale także wtedy, kiedy z pokorą, zaparciem się siebie samego i cierpliwie znosisz to, że ci ta łaska została zabrana; tak że nie osłabniesz w staraniu się o modlitwę i nie pozwolisz na to, by się pozostałe zwyczajne twoje czynności rozmyły.

Odpowiednio do tego, jak bardzo możesz i jak dobrze to rozumiesz, rób chętnie to, co do ciebie należy, i nie zaniedbuj samego siebie całkowicie dlatego, że jesteś oschły lub niepokoisz się w duchu.

Wielu bowiem jest takich, którzy natychmiast się stają niecierpliwi albo pracy zaprzestają dlatego, że im się nie najlepiej powiodło.

Przecież człowiek nie zawsze włada swoimi ścieżkami; to Bóg daje i pociesza, kiedy chce, jak wiele chce i komu chce, i to według tego, jak Mu się spodoba, a nie więcej.
(Tomasz a Kempis)

niedziela, 21 kwietnia 2019

Chłopiec i księżyc

„Nie potrafię wzlecieć. Bardzo bym tego chciał,
ale nie potrafię” — pomyślał chłopiec, wpatrując się w srebrzysty
księżyc. Myślał o tych wszystkich marzeniach, które
chciał spełnić. O wszystkich poszukiwaniach swojego miejsca
i historii, która mogłaby stać się jego własną.
Teraz, kiedy tak stał i wpatrywał się w księżyc w pełni, te
wszystkie pragnienia wydawały mu się bardzo odległe.
Tak bardzo, że aż niemożliwe do spełnienia. Potrzebował kogoś,
z kim mógłby wpatrywać się w księżyc. Kogoś, kto patrząc
dostrzegałby to samo, co on. Był sam, a cykanie
świerszczy tylko utwierdzało go w tym przekonaniu.

Otworzył oczy wybudzony ze snu płaczem dziecka. Spojrzał
na swoją zmęczoną żonę, karmiącą niemowlę, i przypomniał
sobie tamte dni, które spędzał sam na sam z księżycem.
Uśmiechnął się pod nosem.
Księżyc już wtedy wiedział. Oczy chłopca nie były jedynymi,
które powierzyły mu swoje marzenie.


Monika Pawelec, Z głową w chmurach, Ridero, 2019
ISBN 978-83-8155-743-6
https://ridero.eu/pl/books/z_glowa_w_chmurach/

blog Autorki: https://www.monikapawelec.pl/

sobota, 20 kwietnia 2019

niedziela, 31 marca 2019

Ty po prostu chcesz mieć święty spokój

i ja to rozumiem, jak każdy, miewam duszę leniwca. Ale na święty spokój trzeba sobie zapracować, a praca najlepiej przebiega w dobrym towarzystwie. Nie idź do niej sam, skoro Bóg chce iść tam z Tobą. Zaufaj i pozwól Mu na to. Cokolwiek robisz i czemukolwiek się dziś poświęcasz. (Monika Pawelec, Chodzę z Bogiem tam, gdzie nie chcę, "Na Rozstajach", 2018, nr 9, s. 5)