środa, 27 stycznia 2016

Z mojego listu do Marii

Bardzo się cieszę, że znowu mamy kontakt! (odpisuję z opóźnieniem, bo od ponad tygodnia jestem w młynie zaliczeń – ustnych, pisemnych – sterty prac do sprawdzania itp.).

Zatem odnośnie spotkań z lekturą: jeśli tylko będziesz wewnętrznie jakoś gotowa – niezależnie od zewnętrznej gotowości tekstu itp. – proszę daj znać i proponuj temat i lekturę. Serdecznie Cię do tego zapraszam! [...] Nie chcę być namolny, ale proszę myśl o tym pozytywnie.

Teraz co do mojej hab. – nie/stety nic z tych rzeczy. Jestem uparty w robieniu tego wszystkiego po swojemu – niejako wbrew logice uczelnianej i ku ew. zdziwieniu innych. Kiedyś sobie napisałem: albo na moich zasadach, albo wcale. I robię swoje...

Bardziej konkretnie: w planach mam parę artykułów (o zaległych nie wspominając) oraz wydanie drugiego tomiku aforyzmów. Do większej książki żywię wręcz pewną niechęć – nie dlatego, bym nie chciał jej pisać, ale dlatego, że próbom jej dopełniania i wykańczania towarzyszy ciągła konieczność ‘odrywania się’ do innych obowiązków, zwł. do durnie rozdętej uczelnianej biurokracji. I jest tak, że przy książce siedzę ‘chwilę’, a potem uciekają mi tygodnie. I tak w kółko. Inna sprawa, że jako st. wykł. mam dużo dydaktyki [...]. Mniejszym formom to tak bardzo nie przeszkadza, a najmniejszym – aforystycznym – wręcz sprzyja.

Mimo wszystko, jestem zadowolony z tego, co i jak robię – tyle że dostaję ‘po głowie’ i zdrowiu, ale za to, nie odnosząc uczelnianych sukcesów, zachowuję paradoksalnie względnie przyjemną ‘lekkość bytu’ i niezależność od rozmaitych koterii.