środa, 28 grudnia 2016

Medycyna, neurologia i etyka

Dzięki miłej znajomości i współpracy z redaktorem i wydawcą kwartalnika „Aspekty Filozoficzno-Prozatorskie”, dr. Zdzisławem Wichłaczem, niedawno stałem się posiadaczem obszernej (674 str.), specjalistycznej książki pt. Neurologia kliniczna w praktyce. Homeostaza mózgu. Wydana przez „ASPEKTSPRESS” (Inowrocław 2016) praca jest dziełem ponad pięćdziesięciu autorów, przygotowanym pod redakcją naukową czteroosobowego zespołu: prof. Romana Mazura, dr. Grzegorza Osińskiego, dr Magdaleny Trzcińskiej i dr. Macieja Klimarczyka; „zawiera interdyscyplinarne spojrzenie na czynność układu nerwowego, diagnostykę i leczenie najczęściej spotykanych zaburzeń w praktyce lekarskiej”; wskazuje narzędzie i metodę – „nazwane Fraktalną Spirografią Mózgową (FSGM) – monitorujące pracę pniowego ośrodka oddechowego”. „Z charakterystyki oddechowej – informują Autorzy – można odczytywać aktualną homeostazę i jej dynamikę (energetyczność) w zdrowiu i patologii człowieka, co ma duże znaczenie w monitorowaniu stanów zagrożenia życia” (okładka). Całość pracy podzielona jest na sześć rozdziałów, przedstawiających kolejno: wprowadzenie do neurologii klinicznej, zagadnienia zaburzeń układu nerwowego, metody kliniczne i pomocnicze w jego badaniach, problemy rozpoznania i leczenia neurologicznego, zagadnienia rehabilitacji neurologicznej i współpracy interdyscyplinarnej w przedmiotowym zakresie.

Niech powyższe dane wystarczą jako wstępna informacja o treści książki i zachęta do lektury, skierowana do potencjalnych jej czytelników. Uwagi zamieszczone poniżej będą odniesieniem do wybranych wątków obszernego wstępu pracy (s. 19-47), w którym Włodzimierz Tyburski, emerytowany profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, napisał o etycznym wymiarze relacji lekarz – pacjent.

Tekst poprzedzony jest wartą refleksji myślą Władysława Biegańskiego (1857-1917), lekarza, filozofa i działacza społecznego: „Nie może być dobrym lekarzem ten, kto nie jest dobrym człowiekiem” (s. 19)… Zastanówmy się: czy termin „lekarz” można tu zastąpić nazwą jakiejkolwiek innej profesji, by każdorazowo uzyskać twierdzenie prawdziwe? Odpowiedź „tak” przychodzi łatwo – zwłaszcza, gdy tak zwane myślenie życzeniowe wypiera bardziej krytyczne i zdystansowane jego formy, a filozoficzno-praktyczna wieloznaczność terminu „dobry” umyka naszej refleksji.

Fundamentem partnerskiej relacji lekarz – pacjent „jest poszanowanie przez lekarza podmiotowości i autonomii pacjenta. Jednakże relacja ta – podkreśla Tyburski – wymaga również określonej postawy od pacjenta. Oczekuje się, że będzie on podatny na współpracę z lekarzem, przyjmie postawę partnerską, wspierającą jego wysiłki” (s. 21)… Chyba niewiele zachodu trzeba, by wyobrazić sobie lub przypomnieć w tym miejscu rozmaite – dotykające nas pacjentów lub nas lekarzy – zdarzenia medyczne, w trakcie których o partnerstwie nie mogło być mowy, bo na przykład oczytany w encyklopedii zdrowia pacjent wiedział lepiej niż lekarz, co mu dolega, i traktował tego drugiego jako co najwyżej przedłużenie długopisu, wypełniającego pożądaną receptę; albo, gdy potrzebujący pomocy medycznej człowiek miał poczucie, że nie z lekarzem-człowiekiem ma do czynienia, ale jedynie ze swego rodzaju automatem szpitalnym, realizującym zaprogramowane w nim procedury. Przypomnienie, że profesja medyczna to nie tylko wiedza i fachowe umiejętności, ale także sztuka (por. s. 24), pozwala uświadomić sobie, że nie każdego stać z jednej strony na jej odbiór, z drugiej zaś na jej uprawianie.

Sztuka medyczna, tak jak i każda inna, wymaga solidnej, mądrej edukacji. Tymczasem są i takie wydziały lekarskie – zauważa Tyburski – „na których studiujący w istocie pozbawieni są możliwości studiowania wiedzy humanistycznej nakierowanej na problematykę medyczną, gdyż ta traktowana jest tam po macoszemu” (s. 46). Powody tego oczywiście są rozmaite – kończąc niniejsze zapiski, na jeden tylko chciałbym zwrócić uwagę. Otóż, generalnie rzecz ujmując mamy to, na co sobie pozwalamy. Pozwalanie sobie na bierność w relacjach z tymi, którzy nas uczą, którzy nas leczą, którzy przychodzą do nas jako pacjenci itp. sprawia, że niekontrolowane i bezkarne czują się właśnie owe podmioty – konkretni ludzie lub instytucje – które wobec nas i wobec spraw, które z nimi nas wiążą, nie postępują i nie zachowują się należycie. Nic nie stoi na przeszkodzie, co oczywiście nie znaczy, że jest to łatwe, by – gdy to uzasadnione – komunikować własne niezadowolenie i domagać się lepszego działania kierowanego pod naszym adresem, a więc chociażby lepszej edukacji medycznej i innej, lepszego traktowania na uczelni i np. w przychodni lekarskiej. Ale zawsze pamiętajmy o „lusterku”, aby każdorazowo móc sprawdzić, czy po naszej stronie w danym działaniu jest też wszystko w należytym porządku.

[Wojciech E. Zieliński, Medycyna, neurologia i etyka, "Na Rozstajach", 2016, nr 12 (297), s. 12.]

Zob. także: http://www.psychologia-spoleczna.pl/aktualnosci/2335-byc-lekarzem-i-przezyc.html

wtorek, 27 grudnia 2016

środa, 14 grudnia 2016

Z mojego listu do Dyplomowanych Filozofów

Wielce Szanowni Państwo Dyplomowani Filozofowie!

nie*/nobilitowani
nie*/zrzeszeni
nie*/płacący składek/i PTF
itd. (* niepotrzebne skreślić)


W związku z:
(a) kontrowersjami, jakie budzi planowane spotkanie OG PTF
(b) twierdzeniem, że przyzwolenie na nie było “nieco przypadkowe” i “najpewniej niewłaściwe”
(c) sugestią, bym “tego spotkania dalej nie propagował”

informuję uprzejmie, że – jak zwykle – z wielkim zainteresowaniem obserwuję proces środowiskowego ‘wymierzania poziomu’: prelegentów, tekstów, czasopism, inicjatyw i tym podobnych, i cieszę się, że na moich oczach wykuwa się wielkość tutejszej filozofii. Starając się przy tym o zachowanie konstruktywnego charakteru moich uwag proponuję, by (kolejno):

(1) dla zebrań OG PTF postarać się o jedną stałą salę
(2) po stosownym uzgodnieniu tego w Państwa gronie, przy drzwiach ww. sali wymalować ‘kreskę właściwego poziomu filozofowania’
(3) na spotkania Oddziału wpuszczać tylko tych, którzy wskazany ww. kreską poziom zapewnią.

A jeśli powyższe z jakichkolwiek względów nie byłoby możliwe, proszę przynajmniej o to, by znający się na filozofii lepiej od znających się gorzej, pofatygowali się i uczestniczyli w spotkaniach, pisali teksty polemiczne, podejmowali inicjatywy alternatywne itd. itd., dzięki czemu, ci gorzej znający się na filozofii dowiedzą się od tych znających się lepiej czegoś więcej niż tylko tego, że są niekompetentni. Może się mylę, ale wzory takiego działania chyba zapisane są w dziejach filozofii...


Mam nadzieję, że powyższymi uwagami nikogo z Państwa nie urażam, a jako amator filozofowania już cieszę się na myśl o kolejnych coraz bardziej wartościowych spotkaniach (choć nie mam pewności, czy uda mi się wziąć w nich udział, ze względu na działanie wyżej wymienionej kreski – o ile będzie obowiązywała).


Z umiłowaniem mądrości,
Wojciech E. Zieliński

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Z mojego listu do Seminarzystki

Ważne jest, aby pisała Pani pracę dypl. z przekonaniem, że robi to, co chce, i w miarę możliwości tak, jak chce. Proszę o to zadbać, a ja jestem do pomocy. Wstrzymuję zatem procedowanie poprzedniej propozycji, zaś co do obecnie wskazywanej – chyba najlepszym rozwiązaniem byłaby zmiana promotora, proszę to rozważyć. (Oczywiście ew. zmiana promotora niczego nie zmieni w naszych dobrych relacjach, a ja pozostaję do pomocy). W przeciwnym razie proszę liczyć się z koniecznością wprowadzenia daleko idących zmian w planie, które pozwolą obniżyć ‘temperaturę ideologiczną’ pracy. Nie mam pewności, czy to będzie dla Pani do przyjęcia i czy nie spowoduje, że znowu ‘ciężko będzie szło pisanie’. Problemem bowiem chyba nie jest ‘rozległość’ poprzedniego tematu, ale powracająca chęć aksjologicznie zaangażowanego wypowiedzenia się w przedmiotowej sprawie. Takowe zaś, bez względu na kierunek zaangażowania, niewiele ma wspólnego z nauką i nie mieści się w standardach mojego seminarium.

niedziela, 11 grudnia 2016

Po linii ewangelicznego rozeznania…

…porusza się myśl Franciszka, chrystusowego ucznia-misjonarza, zapisana w roku 2013 w adhortacji apostolskiej Evangelii gaudiumO głoszeniu Ewangelii we współczesnym świecie (por. 50). Pisząc w drugim rozdziale dokumentu o kryzysie zaangażowania wspólnotowego, Papież nie pozostawia złudzeń:

„Dzisiaj musimy powiedzieć «nie dla ekonomii wykluczenia i nierówności społecznej». Ta ekonomia zabija. Nie może tak być, że nie staje się wiadomością dnia fakt, iż z wyziębienia umiera starzec zmuszony, by żyć na ulicy, natomiast staje się nią spadek na giełdzie o dwa punkty. To jest wykluczenie. Nie można dłużej tolerować faktu, że wyrzuca się żywność, podczas gdy są ludzie cierpiący głód. To jest nierówność społeczna. Dzisiaj wszystko poddane jest prawom rywalizacji i pra­wu silniejszego, gdzie możny pożera słabszego. W następstwie tej sytuacji wielkie masy ludności są wykluczone i marginalizowane: bez pracy, bez perspektyw, bez dróg wyjścia. Samego człowieka uważa się za dobro konsumpcyjne, które można użyć, a potem wyrzucić. Daliśmy początek kulturze «odrzucenia», którą wręcz się promuje. Nie chodzi już tylko o zjawisko wyzysku i ucisku, ale o coś nowego: przez wykluczenie zraniona jest w samej swej istocie przynależność do społeczeństwa, w którym człowiek żyje, ponieważ nie jesteśmy w nim nawet na samym dole, na peryferiach czy po­zbawieni władzy, ale poza nim. Wykluczeni nie są «wyzyskiwani», ale są odrzuceni, są «niepotrzebnymi resztkami»” (53). Tak oto „kult starożytnego złotego cielca (por. Wj 32, 1-35) znalazł nową i okrutną wersję w bałwochwalstwie pieniądza i w dyktatu­rze ekonomii bez ludzkiej twarzy i bez naprawdę ludzkiego celu” (55), a tak zwana „teoria skapywa­nia”, zakładająca, „że każdy wzrost ekonomiczny, któremu sprzyja wolny rynek, jest zdolny sam w sobie tworzyć większą sprawied­liwość i uczestnictwo społeczne w świecie”, okazała się zwodniczym wyrazem prostodusznej i naiwnej ufności jej orędowników „w dobroć tych, którzy mają władzę ekonomiczną i w uświęcone mechanizmy panującego systemu ekonomicznego” (54).

Papież zachęca do myślenia i działania kierującego się ideą dobra wspólnego. To niełatwe w świecie gloryfikującym bezkrytyczny indywidualizm – „kultura, w której każdy chce posia­dać własną prawdę subiektywną, utrudnia [bowiem] pragnienie uczestnictwa we wspólnym projekcie, wykraczającym poza osobiste interesy i pragnienia” (61). Przeszkodą są dziś zatem rozmaite fascynacje „duchowością dobrobytu bez wspólnoty”, „pomyślno­ścią bez braterskich zobowiązań”, i skupionym wyłącznie na sobie rozwojem osobistym (por. 90). Franciszek przestrzega także przed ignorowaniem znaczenia, jakie w życiu społecznym ma lekceważenie zła. Pisze: „Podobnie jak dobro dąży do udzielania się, tak też i zło, na które wyrażamy zgodę, czyli niesprawiedliwość, ma skłonność do poszerzania swej niszczącej siły i milczącego podważania podstaw każdego systemu politycznego i społecznego, niezależnie od tego jak bardzo wydaje się trwały. Jeśli każde działanie ma swoje konse­kwencje, to zło zagnieżdżone w strukturach jakiegoś społeczeństwa zawiera zawsze potencjał rozkładu i śmierci. Od zła wpisanego na trwałe w niesprawiedliwe struktury społeczne nie można oczekiwać lepszej przyszłości” (59).

Papież nie ma złudzeń, że zgorszenie niosą światu także niektórzy ludzie Kościoła – ci, zarówno świeccy, jak i duchowni, współcześni faryzeusze (zob. m.in. J 5, 44), zawsze gotowi do wyniosłego pouczania innych, a zatroskani przede wszystkim o swój własny dobrobyt (zob. 63, 78, 82, 93-100 i in.). Ale też nie ma złudzeń, że krytyka kierowana pod adresem Kościoła niejednokrotnie jest nieadekwatna i również pełna obłudy (zob. 64, 79 i in.). Franciszek podkreśla jednak kluczowe znaczenie prostej, otwartej na bliźnich, chrześcijańskiej miłości i wzywa do przezwycię­żania tego, co tłumi jej zbawcze oddziaływanie: ciągłej wobec innych podejrzliwości, nieustannej nieufności, „postaw obronnych, jakie narzuca nam dzisiejszy świat” (88). I przestrzega przed popadaniem …w psychologię grobu, „która stopniowo zamienia chrześcijan w muzealne mumie”. Dotknięci taką destrukcyjną przemianą chrześcijanie, „rozczarowani rzeczywistością, Kościołem lub samymi sobą, prze­żywają nieustanną pokusę przywiązania do słodkawego smutku bez nadziei, który opanowuje serce jako «najtęższy z eliksirów złego ducha». Powołani do oświecania i komunikowania życia, w koń­cu ulegają fascynacji rzeczami rodzącymi jedynie ciemność i znu­żenie oraz osłabiającymi dynamizm apostolski” (83). Wobec powyższego, nie dziwi głośne i pełne wiary wołanie Papieża:

„Nie pozwólmy się okradać z radości ewangelizacji!” (83) – „wyzwania są po to, aby im podołać. Bądźmy realistami, ale nie tracąc radości, odwagi i ofiarności pełnej nadziei! Nie dajmy się okraść z misyjnej siły!” (109).

[Wojciech E. Zieliński, Po linii ewangelicznego rozeznania…, "Na Rozstajach", 2016, nr 11 (296), s. 12.]

Zob. także:

https://wojciechzielinski.blogspot.com/2016/10/czytanie-franciszka.html

https://wojciechzielinski.blogspot.com/2016/11/zapach-owiec.html

wtorek, 6 grudnia 2016

Kierunek etyczny

tendencja, orientacja, dążność, prąd kształtujący, organizujący normatywną refleksję nad moralnością – na danym etapie rozwoju lub na danym obszarze myśli etycznej – wokół idei, wartości: 1) uzna(wa)nych za kluczowe; 2) akceptowanych ze względu na tradycję dotychczasowego ich występowania lub np. siłę autorytetu ich twórców lub orędowników; 3) powstających, uaktywniających się w wyniku przeobrażeń społeczno-kulturowych, cywilizacyjnych itp. i w wyniku związanego z tymi przeobrażeniami komplikowania się doświadczenia moralnego.

Więcej w: Wojciech Zieliński, Kierunek etyczny, w: Słownik bioetyki, biopolityki i ekofilozofii, red. M. Ciszek, Polskie Towarzystwo Filozoficzne, Warszawa 2008, s. 146-147.