Nasza umiejętność przystosowania i powodowanej nim akceptacji wszystkiego jest jednym z naszych największych zagrożeń. Istoty doskonale plastyczne przystosowawczo nie mogą mieć nierozciągliwej moralności. (Stanisław Lem)
Ciekawy cytat, wart przemyślenia, ostatnio właśnie się trochę zastanawiałam nad taką postawą, gdy wszystko jest biernie akceptowane, na zasadzie - tak widać musi być - i koniec. Obserwuję czasem w ludziach ten brak buntu niezależnie od tego, że np wchodzące w życie przepisy są krzywdzące dla nich samych lub innych istot...
Chciałbym, żeby ten Pani komentarz przeczytali rozmaici, także uczelniani decydenci. Bo też tak w ogóle myślę sobie, że należałoby odwrócić role w wykładowych salach – zwłaszcza na kierunkach humanistycznych i społecznych. Oczywiście nie wyłącznie i nie na zawsze. Ale na tyle, by prowadzącym zajęcia przywrócić kontakt ze światem życia ich słuchaczy. (I oczywiście mam świadomość, że w opinii ‘wiedzących lepiej’ uprawiam tu tylko tani populizm).
Ależ, żaden populizm, na pewno nie w moim odczuciu. I z pewnością nie tylko moim. Codzień słucham różnych narzekań studentów - w okresie ,,około-sesyjnym'' są one wybitnie nasilone. Chodzi o różne kwestie związane z organizacyjnymi sprawami. Ale, ale. Poza samym malkontenctewem, padają też propozycje pewnych rozwiązań, czasem myślę - dość logicznych. Szkoda, że te dialogi pozostają tylko takie teoretyczne i mało która z tych osób myśli o działalności w samorządzie studenckim? Mało kto myśli też o wystosowaniu jakiegoś pisma w jakichś konkretnych przypadkach. A szkoda. Może ktoś by wziął pod uwagę oddolne głosy.
A ja mógłbym napisać: Co dzień słucham różnych narzekań pracowników naukowo-dydaktycznych… – i tak dalej, jak w Pani komentarzu. Zbieg okoliczności sprawił, że właśnie dzisiaj, w odpowiedzi na list ‘środowiska’ napisałem mailowo: Wszystko to jest bardzo piękne. Ale nie wystarczy pisanina. Potrzebne są konkretne decyzje i działania. Czy ktoś zechce postawić na szali swoją karierę i dopiero co wymoszczoną ciepłą posadkę?...
Nie chcę kalać własnego gniazda, ale też zdaje sobie sprawę i widzę, ze studenci także mają czasem mało wyrozumiałości i cierpliwości - której notabene wymagają od wykladowców ;)
A czy dążenie do zaspokojenia potrzeb studentów (żeby nie rzec - podopiecznych) i rozwiązywanie konfliktów na lini studenci-wykladowcy (czy ktoś inny z kadry) może spowodować narażenie posady?
Nie wiem dokładnie jak to wygląda wszystko od strony organizacyjnej (może nawet nieformalnych, niepisanych zasad), ale wydawało mi się, że Uniwersytet to nie taka zwykła firma. Że nie ma tu wyścigu szczurów. Że głowna idea to rozwój i przekazywanie wiedzy - wielka idea, a więc odporna na problemy firm produkujących inne rodzaje usług.... Myśle, że rozumie Pan co mam na myśli.
Mój pogląd jest tu chyba całkiem zwyczajny: instytucje są tym, czym tworzą je ludzie, którzy w nich działają. I również „wydawało mi się, że Uniwersytet to nie taka zwykła firma”… Mało tego, nadal uważam, że ta instytucja może być „odporna na problemy firm produkujących inne rodzaje usług”. Ale tego muszą chcieć ludzie, którzy w niej pracują, studiują itp., i oni muszą mieć odwagę ową chęć urzeczywistniać w praktycznym działaniu; także wówczas, gdy inni będą się temu tylko ze zdziwieniem przyglądać. Inna sprawa, że skala aspiracji powinna być realistyczna: zróbmy tyle (a to bardzo dużo!), ile jesteśmy w stanie zrobić we własnym zakresie – nie ulegając swoistej ‘przemocy niemocy’ (zob. też moją notkę pt. „Przemoc” http://wojciechzielinski.blogspot.com/2011/09/przemoc.html/).
Zaś na Pani pytanie odpowiem może nieco przewrotnie: marna byłaby taka posada, którą mogłoby narazić takie dążenie. Ale czasami trzeba wybierać… (zob. też moją notkę pt. „Z mojego listu do Agnieszki…” http://wojciechzielinski.blogspot.com/2011/06/z-mojego-listu-do-agnieszki.html).
Ciekawy cytat, wart przemyślenia, ostatnio właśnie się trochę zastanawiałam nad taką postawą, gdy wszystko jest biernie akceptowane, na zasadzie - tak widać musi być - i koniec. Obserwuję czasem w ludziach ten brak buntu niezależnie od tego, że np wchodzące w życie przepisy są krzywdzące dla nich samych lub innych istot...
OdpowiedzUsuńChciałbym, żeby ten Pani komentarz przeczytali rozmaici, także uczelniani decydenci. Bo też tak w ogóle myślę sobie, że należałoby odwrócić role w wykładowych salach – zwłaszcza na kierunkach humanistycznych i społecznych. Oczywiście nie wyłącznie i nie na zawsze. Ale na tyle, by prowadzącym zajęcia przywrócić kontakt ze światem życia ich słuchaczy. (I oczywiście mam świadomość, że w opinii ‘wiedzących lepiej’ uprawiam tu tylko tani populizm).
UsuńAleż, żaden populizm, na pewno nie w moim odczuciu. I z pewnością nie tylko moim. Codzień słucham różnych narzekań studentów - w okresie ,,około-sesyjnym'' są one wybitnie nasilone. Chodzi o różne kwestie związane z organizacyjnymi sprawami. Ale, ale. Poza samym malkontenctewem, padają też propozycje pewnych rozwiązań, czasem myślę - dość logicznych. Szkoda, że te dialogi pozostają tylko takie teoretyczne i mało która z tych osób myśli o działalności w samorządzie studenckim? Mało kto myśli też o wystosowaniu jakiegoś pisma w jakichś konkretnych przypadkach. A szkoda. Może ktoś by wziął pod uwagę oddolne głosy.
OdpowiedzUsuńA ja mógłbym napisać: Co dzień słucham różnych narzekań pracowników naukowo-dydaktycznych… – i tak dalej, jak w Pani komentarzu.
UsuńZbieg okoliczności sprawił, że właśnie dzisiaj, w odpowiedzi na list ‘środowiska’ napisałem mailowo: Wszystko to jest bardzo piękne. Ale nie wystarczy pisanina. Potrzebne są konkretne decyzje i działania. Czy ktoś zechce postawić na szali swoją karierę i dopiero co wymoszczoną ciepłą posadkę?...
Nie chcę kalać własnego gniazda, ale też zdaje sobie sprawę i widzę, ze studenci także mają czasem mało wyrozumiałości i cierpliwości - której notabene wymagają od wykladowców ;)
OdpowiedzUsuńA czy dążenie do zaspokojenia potrzeb studentów (żeby nie rzec - podopiecznych) i rozwiązywanie konfliktów na lini studenci-wykladowcy (czy ktoś inny z kadry) może spowodować narażenie posady?
Nie wiem dokładnie jak to wygląda wszystko od strony organizacyjnej (może nawet nieformalnych, niepisanych zasad), ale wydawało mi się, że Uniwersytet to nie taka zwykła firma.
Że nie ma tu wyścigu szczurów.
Że głowna idea to rozwój i przekazywanie wiedzy - wielka idea, a więc odporna na problemy firm produkujących inne rodzaje usług.... Myśle, że rozumie Pan co mam na myśli.
Mój pogląd jest tu chyba całkiem zwyczajny: instytucje są tym, czym tworzą je ludzie, którzy w nich działają. I również „wydawało mi się, że Uniwersytet to nie taka zwykła firma”… Mało tego, nadal uważam, że ta instytucja może być „odporna na problemy firm produkujących inne rodzaje usług”. Ale tego muszą chcieć ludzie, którzy w niej pracują, studiują itp., i oni muszą mieć odwagę ową chęć urzeczywistniać w praktycznym działaniu; także wówczas, gdy inni będą się temu tylko ze zdziwieniem przyglądać. Inna sprawa, że skala aspiracji powinna być realistyczna: zróbmy tyle (a to bardzo dużo!), ile jesteśmy w stanie zrobić we własnym zakresie – nie ulegając swoistej ‘przemocy niemocy’ (zob. też moją notkę pt. „Przemoc” http://wojciechzielinski.blogspot.com/2011/09/przemoc.html/).
UsuńZaś na Pani pytanie odpowiem może nieco przewrotnie: marna byłaby taka posada, którą mogłoby narazić takie dążenie. Ale czasami trzeba wybierać… (zob. też moją notkę pt. „Z mojego listu do Agnieszki…” http://wojciechzielinski.blogspot.com/2011/06/z-mojego-listu-do-agnieszki.html).