chronione przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych
niedziela, 30 grudnia 2018
piątek, 28 grudnia 2018
poniedziałek, 24 grudnia 2018
Przeczytałem zdanie w komentarzu
biblijnym (do Mt 10, 1-7): „Głoszonemu słowu, aby było wiarygodne, muszą towarzyszyć konkretne znaki”… Marnie przy tym wygląda wielosłowie nauki.
niedziela, 23 grudnia 2018
piątek, 21 grudnia 2018
A gdyby tak, celem ograniczenia biurokracji
– i zużycia papieru – drukarki dokumentów montować w toaletach?
środa, 19 grudnia 2018
Uwagi o filozofii i okolicach
Z satysfakcją przyjąłem zaproszenie Redakcji „Aspektów” do napisania krótkiego artykułu na temat problemów filozofii i edukacji, a tym samym – do uczestnictwa w przedmiotowej dyskusji, toczonej na łamach tegoż czasopisma. Mam nadzieję, że lektura moich uwag nie będzie dla Czytelników czasem zmarnowanym. Piszę ze swojej, podmiotowej perspektywy, posługując się swobodną, eseistyczną, miejscami prowokacyjną formą wypowiedzi. To nie przypadek. Zalew tekstów, których autorzy czynią, co tylko możliwe, by – nikomu się nie naraziwszy – uzyskać kolejne punkty w cv, jest na tyle duży, że nie widzę potrzeby wzmagania go własną pracą. Piszę jednak z nadzieją, że nikogo tu nie urażę, a być może kogoś zainteresuję.
Tytułowe okolice filozofii to nauki z filozofią związane, to uniwersytet, to edukacja, to także życie społeczne. Oczywiście nie napiszę o wszystkim na raz – porządek i ramę wypowiedzi wyznaczą motywy, wątki zapisane kursywą i rozwinięte poniżej. Zanim jednak wprost do nich przejdę, parę wskazań bibliograficznych. Otóż, bezpośrednią inspirację własnej wypowiedzi czerpię z trzech tekstów zamieszczonych we wcześniejszych numerach Kwartalnika. A są to: (1) rozmowa „Aspektów” z prof. Marią Szyszkowską, (2) rozmowa z dr Wandą Kamińską i (3) artykuł tejże w ostatnim numerze pisma. W tym miejscu chciałbym jednak zwrócić uwagę także na wydany w roku 2015 tom „Pedagogiki Szkoły Wyższej”, zawierający materiały na temat interesującej nas tu problematyki, a wśród nich – na obszerny, erudycyjny artykuł Marka Rembierza, w którego zakończeniu autor napisał: „Uniwersytet zdaje się […] być wciąż przed nami jako humanistyczne (prawdziwie ludzkie, człowiecze) zadanie i wyzwanie, któremu – dzięki rzetelnej wiedzy i sprawności działania – trzeba umieć sprostać, wytwarzając, rozwijając i zachowując wspólnotę uniwersytecką. To zadanie i wyzwanie w szczególności adresowane jest – ze względu na zobowiązania profesjonalne i tradycję akademicką – do filozofów i pedagogów, gdyż to oni – wspólnie – dysponują intelektualnym instrumentarium, aby trafnie rozpoznawać i określać, w jaki sposób w danych warunkach kulturowych i cywilizacyjnych najodpowiedniej można współtworzyć Uniwersytet, który będzie promieniował swymi wartościami mimo naporu ideologicznych, ekonomicznych i politycznych nacisków”.
Trudno nie zgodzić się z tak szlachetnym i wzniosłym ujęciem sprawy. A jednak mam dwie wątpliwości, zastrzeżenia, które już w innym miejscu wyraziłem aforystycznie i które rysują klimat dalszych moich uwag. Otóż, z jednej strony odnoszę wrażenie, że filozofowie nieraz chętniej myślą życzeniowo niż uczą się, co sprawia, że niektóre byty uznają wciąż za niezmienne, z drugiej zaś jestem przekonany, że do realizacji wyzwania zgłoszonego powyżej nie wystarczy owo „intelektualne instrumentarium” – trzeba jeszcze odwagi działania, także z narażeniem własnych posad i karier. A tymczasem wokół tylko bojaźń i drżenie.
Potrzeba jedności myśli, słów i czynów! Rzec można: nic nowego pod słońcem. Ale niezależnie od tego, czy faktycznie w starożytności ta trójjednia była oczywistością, dzisiaj ludziom do niej bardzo daleko. Czy zatem są jeszcze filozofowie wśród „filozofów”? Mam kłopoty z ich znajdowaniem, rozpoznawaniem, itp. A jeśli zdaje mi się takowych spotykać, to raczej nie tam, gdzie o „filozofii” mówią tytuły przed nazwiskami i wizytówki na drzwiach uczelnianych gabinetów. Tam bowiem mądrość jest często tylko frazesem, a refleksyjność zadających pytania – kłopotem tych uczelnianych zbieraczy punktów, dbających o swój naukowy rozwój, niesłużący jednak niczemu ponadto. Gdy zatem, z ust rzekomych „miłośników mądrości” i okolicznych, słyszę – a słyszę często! – narzekania na studentów, że to „nieuki”, „ignoranci”, „troglodyci”, wręcz „barbarzyńcy”, pytam: Wybitna Kadro! Dlaczego, skoro tak narzekacie, szargacie swoje nazwiska obecnością w tym pogardzanym towarzystwie? Dlaczego nie zmienicie swych posad na inne?! Odpowiedź zawsze otrzymuję jedną: Milczenie.
Milczenie to mowa niewolników. Tych są jednak różne rodzaje. Niewolnika własnych ambicji dobrze scharakteryzował niegdyś francuski eseista, Jean de La Bruyère, pisząc: „Niewolnik ma jednego pana. Człowiek ambitny ma ich tylu, ilu jest ludzi potrzebnych mu do zrobienia kariery”. Niewolnika systemu opisała Wanda Kamińska. Można go poznać „po odwzorowywaniu jego [systemu] trybu – po linii wyłącznej asocjacji fraz”. Lata spędzone w takim systemie „tworzą podstawy postępującej społecznej bierności ludzi uczciwych, ale głupich, uaktywniając doskonale przygotowanych do życia inteligentnych cwaniaków”. …A ja nie chcę „filozofii”, która sprowadza się do naukowego awansu i do „inteligentnego cwaniactwa”, i która, wzorem własnych przedstawicieli, uczy swoich adeptów postaw tylko konformistycznych i korzystnego „ustawiania się” w społeczeństwie, bez troski o tych, których kosztem to robi! Oczywiście to moje „niechcenie” ma tylko tyle znaczenia, ile znajdzie w podobnej niechęci u innych.
Filozofia staje się realną siłą społeczną, jeśli zdoła porwać, poruszyć tych, którzy mają poczucie niesprawiedliwości. Obserwacja środowiska akademickiego sugeruje przekonanie, że niesprawiedliwość jest „daleko”, albo nie ma jej wcale. Z jednej strony zauważam duże i autentyczne zainteresowanie niektórych przedstawicieli kadry akademickiej chociażby losem migrantów i innych, społecznie wykluczonych, zawsze z dużym znawstwem identyfikowanych teoretycznie, z drugiej – kompletny, w kwestiach wykraczających poza obowiązki formalne, brak troski o bliskie pole, o konkretne osoby i sprawy spotykane w salach i na korytarzach uczelni. Czy to bliskie pole i światy życia zajmujących je osób są wolne od rozmaitych niesprawiedliwości? Oczywiście nie. Ale to są niesprawiedliwości banalne, niewielkie, prywatne – a więc niegodne tego, by zajmować się nimi z poziomu uniwersyteckich katedr. Zamiast absorbować sobie i innym uwagę nimi, lepiej po raz kolejny rozkładać na części pierwsze kanoniczny artykuł ważnego autora, podejmujący fundamentalne kwestie społeczne lub filozoficzne. Efekt? Po stronie licznych studentów w coraz mniej licznej studenckiej braci najpierw irytacja i niezrozumienie: „Po co czytać to, co czytam?”, potem rozstanie z „jałowym” kierunkiem; a po stronie tak nauczającej kadry …niewzruszony akademicki błogostan, wzmagany zadowoleniem z pozbycia się kolejnych „nieuków”. I tak oto, ludzie, którzy sami nie mają wiele do powiedzenia, uczą tych, co do których są przekonani, że nie mają nic do powiedzenia, tylko tego, co powiedzieli lub gdzieś napisali inni. Vivat Akademia!
Ubóstwo w kraju bierze się z ubóstwa myśli. Ubóstwo myśli bierze się między innymi z lekceważenia człowieka znajdującego się obok – z braku zainteresowania jego sprawami, słowami i działaniami. Choć mam świadomość, że to nieznośne dla tzw. „profesjonalnych filozofów”, powtórzę to, co w swoich tekstach wielokrotnie już podkreślałem: filozofia przedkładająca naukowy profesjonalizm ponad życiową mądrość swoich potencjałów pozostaje na co dzień niewiele różniącą się od innych składową ludzkiej wiedzy i życia społecznego. A w takiej postaci, na uczelniach i w szkołach może się utrzymywać tylko jako dyscyplina specjalnej troski i niepierwszej potrzeby. Wskazywana przy tym i niepokojąca niektórych dominacja socjologii nad filozofią, jest więc nieprzypadkowa. Ludziom bliżej do tego, co jest im bliższe – „filozofia” kojarzona z zarozumialstwem wszystko-wiedzących-lepiej, pociąga tylko zarozumialców.
Jestem przekonany, że sprawy ludzkie również dzisiaj mogą być wyrażane prostym a niebanalnym językiem filozofii i że wyrażane w ten sposób mogą podlegać pożądanym przeobrażeniom. Jeśli są wśród tych spraw takie, o które należy lub po prostu warto się spierać, nie wystarczy ich naukowa wiwisekcja z udziałem filozofii specjalistycznej – potrzebny jest jeszcze ich całościowy ogląd ze strony filozofii rozumiejącej, mądrościowej, praktycznej. Intelektualne efekty sporu będą bowiem jakoś zaprowadzane w życiu, a brak asysty filozoficznej zapewne szybko wypełniony zostanie asystą inną. Jeśli więc przychodzi nam narzekać chociażby na życiową infantylność dorosłych ludzi, będącą skutkiem bezrefleksyjnej edukacji, nie bójmy się zapytać o filozofię – o to, czy i w jaki sposób ona do takiego stanu rzeczy się (nie) przyczyniła. Nie bójmy się także pytać o filozofię spraw bliskich i kultury rodzimej, filozofię życia tych ludzi i środowisk, w których jest uprawiana, i do zainteresowania których często tak nieudolnie aspiruje. I nie bójmy się nie chcieć filozofii, która tylko puszy się na pawia, a okazuje papugą głosów nie swoich.
Oczywiście nie mam wątpliwości, że dla osób, które wolą podziwianie okazów; którym imponuje wyłącznie towarzystwo „wybitnych, ważnych i znanych” – postaci, autorów, spraw i zagadnień – takie uwagi, jak moje, posłużą co najwyżej do drwiny. Trudno. Dobre stosunki w środowisku są ważne, ale mają swoje granice; podzielam przekonanie, że filozofia to nie żarty! – warto ją uprawiać także za cenę bycia wykpionym. I nadal, nie licząc na przychylność „filozofów”, ufam filozofii. Wiem, że – także dzisiaj, w czasach zasypanych wiedzą – żywotna i ożywcza jest ta, która potrafi mówić wprost, a nie tylko asekurancko: „jakby”, czy „jak gdyby”. Taka mówiąca wprost filozofia jest w stanie twórczo wykorzystywać napotykaną krytykę, a przy tym – angażuje honor mówiącego i kształtuje takowy po stronie słuchacza; przełamując lęk przed jednoznacznym określaniem własnego stanowiska, uczy odpowiedzialnej rozmowy i każdorazowej złożoności tematu. Taka filozofia, która wchodzi między ludzi i żyje ich sprawami, zyskuje też społeczną wiarygodność – ludziom chce się przebywać w jej towarzystwie. Przykład Sokratesa jest w tym względzie wciąż aktualny – „filozofowie profesjonalni” znajdą jednak tysiąc powodów, by zrelatywizować jego znaczenie i na tym tle poczuć się znacząco lepiej. Z własnego doświadczenia wiem jednak, że rozmaici uczelniani prymusi i hiperaktywiści w tym względzie na dłuższą metę okazują się nudni. Grają bowiem tylko „na siebie”, nie budując wiele ponad sobą wśród innych.
Więcej w: Wojciech Edmund Zieliński, Uwagi o filozofii i okolicach, „Aspekty Filozoficzno-Prozatorskie”, 2015-2018, nr (56-61)/(62-65)/(66-68), s. 23-26.
Tytułowe okolice filozofii to nauki z filozofią związane, to uniwersytet, to edukacja, to także życie społeczne. Oczywiście nie napiszę o wszystkim na raz – porządek i ramę wypowiedzi wyznaczą motywy, wątki zapisane kursywą i rozwinięte poniżej. Zanim jednak wprost do nich przejdę, parę wskazań bibliograficznych. Otóż, bezpośrednią inspirację własnej wypowiedzi czerpię z trzech tekstów zamieszczonych we wcześniejszych numerach Kwartalnika. A są to: (1) rozmowa „Aspektów” z prof. Marią Szyszkowską, (2) rozmowa z dr Wandą Kamińską i (3) artykuł tejże w ostatnim numerze pisma. W tym miejscu chciałbym jednak zwrócić uwagę także na wydany w roku 2015 tom „Pedagogiki Szkoły Wyższej”, zawierający materiały na temat interesującej nas tu problematyki, a wśród nich – na obszerny, erudycyjny artykuł Marka Rembierza, w którego zakończeniu autor napisał: „Uniwersytet zdaje się […] być wciąż przed nami jako humanistyczne (prawdziwie ludzkie, człowiecze) zadanie i wyzwanie, któremu – dzięki rzetelnej wiedzy i sprawności działania – trzeba umieć sprostać, wytwarzając, rozwijając i zachowując wspólnotę uniwersytecką. To zadanie i wyzwanie w szczególności adresowane jest – ze względu na zobowiązania profesjonalne i tradycję akademicką – do filozofów i pedagogów, gdyż to oni – wspólnie – dysponują intelektualnym instrumentarium, aby trafnie rozpoznawać i określać, w jaki sposób w danych warunkach kulturowych i cywilizacyjnych najodpowiedniej można współtworzyć Uniwersytet, który będzie promieniował swymi wartościami mimo naporu ideologicznych, ekonomicznych i politycznych nacisków”.
Trudno nie zgodzić się z tak szlachetnym i wzniosłym ujęciem sprawy. A jednak mam dwie wątpliwości, zastrzeżenia, które już w innym miejscu wyraziłem aforystycznie i które rysują klimat dalszych moich uwag. Otóż, z jednej strony odnoszę wrażenie, że filozofowie nieraz chętniej myślą życzeniowo niż uczą się, co sprawia, że niektóre byty uznają wciąż za niezmienne, z drugiej zaś jestem przekonany, że do realizacji wyzwania zgłoszonego powyżej nie wystarczy owo „intelektualne instrumentarium” – trzeba jeszcze odwagi działania, także z narażeniem własnych posad i karier. A tymczasem wokół tylko bojaźń i drżenie.
Potrzeba jedności myśli, słów i czynów! Rzec można: nic nowego pod słońcem. Ale niezależnie od tego, czy faktycznie w starożytności ta trójjednia była oczywistością, dzisiaj ludziom do niej bardzo daleko. Czy zatem są jeszcze filozofowie wśród „filozofów”? Mam kłopoty z ich znajdowaniem, rozpoznawaniem, itp. A jeśli zdaje mi się takowych spotykać, to raczej nie tam, gdzie o „filozofii” mówią tytuły przed nazwiskami i wizytówki na drzwiach uczelnianych gabinetów. Tam bowiem mądrość jest często tylko frazesem, a refleksyjność zadających pytania – kłopotem tych uczelnianych zbieraczy punktów, dbających o swój naukowy rozwój, niesłużący jednak niczemu ponadto. Gdy zatem, z ust rzekomych „miłośników mądrości” i okolicznych, słyszę – a słyszę często! – narzekania na studentów, że to „nieuki”, „ignoranci”, „troglodyci”, wręcz „barbarzyńcy”, pytam: Wybitna Kadro! Dlaczego, skoro tak narzekacie, szargacie swoje nazwiska obecnością w tym pogardzanym towarzystwie? Dlaczego nie zmienicie swych posad na inne?! Odpowiedź zawsze otrzymuję jedną: Milczenie.
Milczenie to mowa niewolników. Tych są jednak różne rodzaje. Niewolnika własnych ambicji dobrze scharakteryzował niegdyś francuski eseista, Jean de La Bruyère, pisząc: „Niewolnik ma jednego pana. Człowiek ambitny ma ich tylu, ilu jest ludzi potrzebnych mu do zrobienia kariery”. Niewolnika systemu opisała Wanda Kamińska. Można go poznać „po odwzorowywaniu jego [systemu] trybu – po linii wyłącznej asocjacji fraz”. Lata spędzone w takim systemie „tworzą podstawy postępującej społecznej bierności ludzi uczciwych, ale głupich, uaktywniając doskonale przygotowanych do życia inteligentnych cwaniaków”. …A ja nie chcę „filozofii”, która sprowadza się do naukowego awansu i do „inteligentnego cwaniactwa”, i która, wzorem własnych przedstawicieli, uczy swoich adeptów postaw tylko konformistycznych i korzystnego „ustawiania się” w społeczeństwie, bez troski o tych, których kosztem to robi! Oczywiście to moje „niechcenie” ma tylko tyle znaczenia, ile znajdzie w podobnej niechęci u innych.
Filozofia staje się realną siłą społeczną, jeśli zdoła porwać, poruszyć tych, którzy mają poczucie niesprawiedliwości. Obserwacja środowiska akademickiego sugeruje przekonanie, że niesprawiedliwość jest „daleko”, albo nie ma jej wcale. Z jednej strony zauważam duże i autentyczne zainteresowanie niektórych przedstawicieli kadry akademickiej chociażby losem migrantów i innych, społecznie wykluczonych, zawsze z dużym znawstwem identyfikowanych teoretycznie, z drugiej – kompletny, w kwestiach wykraczających poza obowiązki formalne, brak troski o bliskie pole, o konkretne osoby i sprawy spotykane w salach i na korytarzach uczelni. Czy to bliskie pole i światy życia zajmujących je osób są wolne od rozmaitych niesprawiedliwości? Oczywiście nie. Ale to są niesprawiedliwości banalne, niewielkie, prywatne – a więc niegodne tego, by zajmować się nimi z poziomu uniwersyteckich katedr. Zamiast absorbować sobie i innym uwagę nimi, lepiej po raz kolejny rozkładać na części pierwsze kanoniczny artykuł ważnego autora, podejmujący fundamentalne kwestie społeczne lub filozoficzne. Efekt? Po stronie licznych studentów w coraz mniej licznej studenckiej braci najpierw irytacja i niezrozumienie: „Po co czytać to, co czytam?”, potem rozstanie z „jałowym” kierunkiem; a po stronie tak nauczającej kadry …niewzruszony akademicki błogostan, wzmagany zadowoleniem z pozbycia się kolejnych „nieuków”. I tak oto, ludzie, którzy sami nie mają wiele do powiedzenia, uczą tych, co do których są przekonani, że nie mają nic do powiedzenia, tylko tego, co powiedzieli lub gdzieś napisali inni. Vivat Akademia!
Ubóstwo w kraju bierze się z ubóstwa myśli. Ubóstwo myśli bierze się między innymi z lekceważenia człowieka znajdującego się obok – z braku zainteresowania jego sprawami, słowami i działaniami. Choć mam świadomość, że to nieznośne dla tzw. „profesjonalnych filozofów”, powtórzę to, co w swoich tekstach wielokrotnie już podkreślałem: filozofia przedkładająca naukowy profesjonalizm ponad życiową mądrość swoich potencjałów pozostaje na co dzień niewiele różniącą się od innych składową ludzkiej wiedzy i życia społecznego. A w takiej postaci, na uczelniach i w szkołach może się utrzymywać tylko jako dyscyplina specjalnej troski i niepierwszej potrzeby. Wskazywana przy tym i niepokojąca niektórych dominacja socjologii nad filozofią, jest więc nieprzypadkowa. Ludziom bliżej do tego, co jest im bliższe – „filozofia” kojarzona z zarozumialstwem wszystko-wiedzących-lepiej, pociąga tylko zarozumialców.
Jestem przekonany, że sprawy ludzkie również dzisiaj mogą być wyrażane prostym a niebanalnym językiem filozofii i że wyrażane w ten sposób mogą podlegać pożądanym przeobrażeniom. Jeśli są wśród tych spraw takie, o które należy lub po prostu warto się spierać, nie wystarczy ich naukowa wiwisekcja z udziałem filozofii specjalistycznej – potrzebny jest jeszcze ich całościowy ogląd ze strony filozofii rozumiejącej, mądrościowej, praktycznej. Intelektualne efekty sporu będą bowiem jakoś zaprowadzane w życiu, a brak asysty filozoficznej zapewne szybko wypełniony zostanie asystą inną. Jeśli więc przychodzi nam narzekać chociażby na życiową infantylność dorosłych ludzi, będącą skutkiem bezrefleksyjnej edukacji, nie bójmy się zapytać o filozofię – o to, czy i w jaki sposób ona do takiego stanu rzeczy się (nie) przyczyniła. Nie bójmy się także pytać o filozofię spraw bliskich i kultury rodzimej, filozofię życia tych ludzi i środowisk, w których jest uprawiana, i do zainteresowania których często tak nieudolnie aspiruje. I nie bójmy się nie chcieć filozofii, która tylko puszy się na pawia, a okazuje papugą głosów nie swoich.
Oczywiście nie mam wątpliwości, że dla osób, które wolą podziwianie okazów; którym imponuje wyłącznie towarzystwo „wybitnych, ważnych i znanych” – postaci, autorów, spraw i zagadnień – takie uwagi, jak moje, posłużą co najwyżej do drwiny. Trudno. Dobre stosunki w środowisku są ważne, ale mają swoje granice; podzielam przekonanie, że filozofia to nie żarty! – warto ją uprawiać także za cenę bycia wykpionym. I nadal, nie licząc na przychylność „filozofów”, ufam filozofii. Wiem, że – także dzisiaj, w czasach zasypanych wiedzą – żywotna i ożywcza jest ta, która potrafi mówić wprost, a nie tylko asekurancko: „jakby”, czy „jak gdyby”. Taka mówiąca wprost filozofia jest w stanie twórczo wykorzystywać napotykaną krytykę, a przy tym – angażuje honor mówiącego i kształtuje takowy po stronie słuchacza; przełamując lęk przed jednoznacznym określaniem własnego stanowiska, uczy odpowiedzialnej rozmowy i każdorazowej złożoności tematu. Taka filozofia, która wchodzi między ludzi i żyje ich sprawami, zyskuje też społeczną wiarygodność – ludziom chce się przebywać w jej towarzystwie. Przykład Sokratesa jest w tym względzie wciąż aktualny – „filozofowie profesjonalni” znajdą jednak tysiąc powodów, by zrelatywizować jego znaczenie i na tym tle poczuć się znacząco lepiej. Z własnego doświadczenia wiem jednak, że rozmaici uczelniani prymusi i hiperaktywiści w tym względzie na dłuższą metę okazują się nudni. Grają bowiem tylko „na siebie”, nie budując wiele ponad sobą wśród innych.
Więcej w: Wojciech Edmund Zieliński, Uwagi o filozofii i okolicach, „Aspekty Filozoficzno-Prozatorskie”, 2015-2018, nr (56-61)/(62-65)/(66-68), s. 23-26.
niedziela, 16 grudnia 2018
sobota, 15 grudnia 2018
piątek, 14 grudnia 2018
Z mojego listu do Doktoranta
Ja również Panu i Państwu bardzo dziękuję!, to były dla mnie bardzo cenne zajęcia, spotkania, rozmowy… I przy tym bardzo dziękuję za zainteresowanie moimi Rozmaitościami!
Odnośnie uczelnianych trudów itp. pisze Pan m.in.: “Można nie zwracać na coś uwagi, dopóki bezpośrednio nie zostanie się pokrzywdzonym”… To racja, ale może jakimś łagodzącym ‘sposobem na życie’ jest: nie mieć oczekiwań, by nie doświadczać rozczarowań itp. To bardzo dobrze działa np. w odniesieniu do rozmaitych uczelnianych wydarzeń, zajęć, zebrań, konferencji, wystąpień tzw. “autorytetów” itp., ale oczywiście zdaję sobie sprawę, że wobec spraw bardziej osobistych – w tym bardziej osobistego przeżywania uniwersytetu – jest trudniejsze do skutecznego zastosowania. Tym, co mnie pozytywnie ‘napędza’ – i co zapewne jakoś wyłazi też z moich wywodów podczas zajęć itp., i co w miarę możliwości polecam też innym, zainteresowanym – jest priorytet podmiotowej perspektywy działania, moralne zobowiązanie, jakie mam wobec konkretnych osób, z którymi dane mi jest wchodzić w rozmaite relacje. To jest zobowiązanie z definicji asymetryczne, czyli takie, które przynajmniej teoretycznie wyklucza poczucie krzywdy, niespełnienia, zawodu itp. A gdy spotka się z nim jakiś nieoczekiwany plus – na przykład taki miły list, jak ten otrzymany od Pana – to wyżej wspomniany ‘napęd’ zyskuje kolejną porcję energii.
Odnośnie uczelnianych trudów itp. pisze Pan m.in.: “Można nie zwracać na coś uwagi, dopóki bezpośrednio nie zostanie się pokrzywdzonym”… To racja, ale może jakimś łagodzącym ‘sposobem na życie’ jest: nie mieć oczekiwań, by nie doświadczać rozczarowań itp. To bardzo dobrze działa np. w odniesieniu do rozmaitych uczelnianych wydarzeń, zajęć, zebrań, konferencji, wystąpień tzw. “autorytetów” itp., ale oczywiście zdaję sobie sprawę, że wobec spraw bardziej osobistych – w tym bardziej osobistego przeżywania uniwersytetu – jest trudniejsze do skutecznego zastosowania. Tym, co mnie pozytywnie ‘napędza’ – i co zapewne jakoś wyłazi też z moich wywodów podczas zajęć itp., i co w miarę możliwości polecam też innym, zainteresowanym – jest priorytet podmiotowej perspektywy działania, moralne zobowiązanie, jakie mam wobec konkretnych osób, z którymi dane mi jest wchodzić w rozmaite relacje. To jest zobowiązanie z definicji asymetryczne, czyli takie, które przynajmniej teoretycznie wyklucza poczucie krzywdy, niespełnienia, zawodu itp. A gdy spotka się z nim jakiś nieoczekiwany plus – na przykład taki miły list, jak ten otrzymany od Pana – to wyżej wspomniany ‘napęd’ zyskuje kolejną porcję energii.
Etykiety:
aksjologia,
autonomia,
działanie,
edukacja,
etyka,
filozofia,
moralność,
notatki ze spotkań,
pedagogika,
personalizm,
socjologia,
sumienie,
uniwersytet,
wychowanie,
wydarzenia,
z mojego listu
czwartek, 13 grudnia 2018
sobota, 8 grudnia 2018
niedziela, 2 grudnia 2018
Do tego naprawdę trzeba mieć talent
by zapisywać słowami opasłe tomy i nawet jednym nie skłonić do myślenia.
Subskrybuj:
Posty (Atom)