Jest mi niezmiernie miło – mimo ‘druzgocącej’ krytyki, jakiej z Pańskiej strony doświadczam – że zechciał Pan mój artykuł [Bocheńskiego zachęta do filozofii politycznej niepoprawności, „Filo-Sofija”, Rok XIII, 2013, nr 2 (21), s. 187-208] przeczytać i kilka uwag na jego temat w liście do mnie napisać. Dziękuję!
W paru słowach odpowiem, przewidując, że to, co niżej napiszę, chyba nie będzie dla Pana satysfakcjonujące.
Pisze Pan: “Przypuszczam, że jestem Pańskim antybohaterem filozoficznym, filozofem samym w sobie, odległym od praktyki społecznej i zajmującym się jakimiś tam problemami analitycznymi a nie kimś, kto reprezentuje filozofię znaczącą moralnie. Nie wiem, jak Pan ocenia moje prace na temat filozofii polskiej, ale nie zdziwię się, gdy zostaną one ocenione jako nastawione na poklask, karierę itp.”; a potem jeszcze: “Sam jestem filozofem analitycznym i rozważam te problemy, jakie należą do jej kanonu i w sposób przyjęty na całym świecie(trudno, niech Pan to uznaje za zaściankowość)”.
Otóż, nic z tych rzeczy. Nie jest Pan moim antybohaterem filozoficznym, a Pańskiej twórczości nie uważam za zaściankową. Ale podobny jest mój stosunek również do innych autorów. Ja chyba nie mam takowych ‘antybohaterów’, a w każdym razie nic mi nie wiadomo o tym, abym takowych miał. Zaś co do ew. podejrzeń o zaściankowość?.. Cóż, samoukiem będąc, nie zdobyłem – i zapewne już nie zdobędę – kwalifikacji pozwalających mi na takie generalizacje, etykietowanie itp. Ale mam też w tej sprawie bardziej sprecyzowany ‘program’, który wyraziłem między innymi tutaj: http://wojciechzielinski.blogspot.com/2012/03/gdyby-ktos-mnie-zapyta2.html.
Pisze Pan: “Źle Pan wybrał swój wzór. Bocheński był filozofem w sobie w Pańskim rozumieniu. Wystarczy poczytać jego prace z historii logiki i filozofii teoretycznej. Temu nie przeczą jego prace sowietologiczne i rola w sowietologii. A "Sto zabobonów" traktował jako żart filozoficzny, sam mi to kilka razy powiedział. Ma Pan oczywiście prawo do prześwietlania filozofii polskiej fragmentami ze "Stu zabobonów", ale przypuszczam, że sam Bocheński byłby szczerze ubawiony taką metodą”.
Być może. Ale to zdaje się potwierdzać tezę, którą nie raz słyszałem, że ‘filozofia to nie żarty'. Jeśli Bocheński zażartował sobie pisząc o zabobonach, to dostarczył pożywki dla ich pomnażania…
Pisze Pan: “Niezależnie od tego, co jest podstawą Pańskiej diagnozy, "Sto zabobonów" czy jakiś inny pamflet w tym rodzaju, nie znalazłem w Pana tekście ani jednego (dosłownie!) przykładu, czym filozof znaczący moralnie miałby się zajmować, aby jego dokonania były pożyteczne dla zwykłych ludzi”.
Cóż, zamiarem moim nie było wskazywanie komukolwiek jakiegoś ‘właściwego’, ‘pożytecznego’ itp., faktycznego, czy przykładowego, zajęcia, przedmiotu zainteresowania itp. – wszak z jakiej racji miałbym coś takiego robić – a jedynie owo (cyt. z art.): “przyjrzenie się niektórym, poczynionym przez Józefa Bocheńskiego, słownikowym opisom zabobonów pod kątem tego, jakie może być ich metafilozoficzne znaczenie dla społecznej samowiedzy działającego dziś w naszym kraju filozofa” (s. 188). W trzeciej części artykułu, dokonując “interesownego wyboru z lekcji Bocheńskiego” (s. 200), sformułowałem siedem wezwań opisujących łącznie pożądaną, moim zdaniem, postawę. I tylko tyle. Ale oczywiście nie trzeba zgadzać się ze mną.
Pisze Pan: “Wydaje mi się, że Pan po prostu nie rozumie tego, czym jest filozofia jako profesja. Sam jestem filozofem analitycznym i rozważam te problemy, jakie należą do jej kanonu i w sposób przyjęty na całym świecie(trudno, niech Pan to uznaje za zaściankowość). Nie uważam, że każdy filozof ma być analitykiem i nie mam nic przeciwko uprawianiu fenomenologii, strukturalizmu itd. Jeśli nie zgadzam się z Baumanem, Gadaczem czy kimkolwiek innym i decyduję się na publiczną polemikę, staram się uzasadnić, dlaczego mam takie a nie inne zdanie. Tak w filozofii było zawsze i chyba niewiele zmieni się w obliczalnej przyszłości. Pan natomiast zastępuje filozofię metafilozoficznymi kondemnacjami i narzekaniami. O ile mogłem się zorientować, nie jest Pan filozofem z wykształcenia. To nie zarzut, ale konstatacja. Jest tak, że każdy nosi w plecaku filozoficzną buławę, ale nie każdy rozumie, że to niekoniecznie wystarcza do refleksji przekraczającej zwyczajną amatorszczyznę. Proszę nie rozumieć tego jako wezwania do poniechania swoich filozoficznych wycieczek. Proszę jednak pamiętać o dość przenikliwej uwadze Leca "Każdy powinien znać swoje miejsce. Koń bez ułana jest zawsze koniem, ułan bez konia jest tylko człowiekiem".”
Przyznaję, że być może po prostu nie rozumiem tego, czym jest filozofia jako profesja. Wcześniej zaś przyznałem się do samouctwa i bardzo ograniczonych kompetencji. A dodam jeszcze, że środowisko, w którym się obracam ma chyba ‘na mnie alergię’ i chętnie nie przyznaje się do mnie – dla filozofów nie jestem więc filozofem, dla socjologów socjologiem itd. (napisałem o tym m.in. w artykule pt. Czy Tatarkiewicz jest do szczęścia jeszcze komuś potrzebny? Spojrzenie z perspektywy filozofii bardzo praktycznej, „Filo-Sofija”, Rok XI, 2011, nr 2-3 (13-14), s. 675-688 – link: http://www.filo-sofija.pl/index.php/czasopismo/article/view/354). …A mimo tego wszystkiego, nie widzę powodów, by czekać na czyjąkolwiek zgodę na mówienie lub pisanie tego, co myślę. Kto nie chce, niech nie słucha, niech nie czyta, niech nie drukuje itd. Jeśli swoimi tekstami daję wyraz, nieznośnej dla profesjonalistów, amatorszczyzny, trudno (i zob. j.w.). To pewnie też konsekwencja własnych preferencji – wolę bowiem (tam, gdzie to uzasadnione) oryginalnych amatorów niż profesjonalnych odtwórców cudzych myśli, których wokół – mam wrażenie – dostatek. Bezproduktywnego narzekania natomiast sam nie lubię, więc Pańska uwaga o takim właśnie odbiorze mojego tekstu, zmusza mnie do lepszego przemyślenia własnych wypowiedzi na przyszłość. Zaś co do Leca, którego cenię i chętnie czytam, myślę dość przewrotnie o aforyzmie, który Pan zacytował: ułanem się bywa(ło), i chyba podobnie jest z profesjonalnym filozofowaniem. Aspiracja konsekwentnego pozostawania człowiekiem jest dla mnie bardziej kusząca…
I na koniec napisał Pan do mnie, że kilka fragmentów mojego tekstu “po prostych zmianach mogłoby z powodzeniem posłużyć za wstęp do podręcznika marksizmu wydanego w 1948 r., gdy postulowano zamianę filozofii akademickiej w coś rodzaju ideowego poradnika dla świata pracy”…
Cóż, podręcznikowych aspiracji nie miałem… A, czy postuluję jakąś zamianę?.. Obawiam się, że filozofia akademicka w jej kształcie dotychczasowym z jakichś względów ‘demontuje się’ sama. A szkoda.
Łączę wyrazy szacunku
i pozdrowienia z Gdańska
chronione przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych
sobota, 11 stycznia 2014
Z mojego listu do Profesora Filozofii
Etykiety:
Bauman,
Bocheński,
działanie,
edukacja,
filozofia,
Gadacz,
kultura,
Lec,
marksizm,
moralność,
nauka,
socjologia,
Tatarkiewicz,
uniwersytet,
współczynnik humanistyczny,
z mojego listu
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz