Jak wychowywać? To pytanie zapewne interesuje każdego, kto nie ograniczając się do powtarzania lekcji doświadczonych na własnej skórze i do powielania utartych formuł podręcznikowych, problematykę wychowania podejmuje w konfrontacji z realiami życia we współczesnym mu świecie. Czy nasz świat zmienia się szybciej niż świat naszych przodków? Niewykluczone. Ale wychowanie chyba nigdy nie było łatwe – a pozostaje zapewne tym trudniejsze, im bardziej chce być odpowiedzialne. Celowe wydaje się więc dostrzeganie tych elementów współczesnego doświadczenia społecznego, których uwzględnianie w wychowaniu potrzebne jest nie mniej niż uwzględnianie tego, co wiadome od zawsze i niesione z pokolenia na pokolenie.
Jednym z istotnych elementów doświadczenia współczesnego człowieka jest zauważalny na rozmaitych płaszczyznach życia społecznego zanik postawy serio. Tak wiele wokół pozostaje „na niby”, że można by pomyśleć, iż dla wielu całe życie jest żartem. Wydaje się, że w takiej sytuacji, przestrzeni wychowawczej – być może, wbrew pozorom i rozlicznym obawom – wskazana jest, a może wręcz konieczna, rozsądna doza akceptacji owej nie-powagi, owej postawy non-serio, panoszącej się wokół. Wszak jeśli rozmaite wartości uznajemy za stale i niezmiennie ważne, to zarazem przyznać musimy, iż odrobina żartu, a może nawet ironii wobec nich, ich statusu przecież nie zmieni. Wychowanek zaś tej akceptacji (dla) żartu, czy ironii, i tak prędzej czy później doświadczy – w szkole, na podwórku, czy gdziekolwiek indziej. Jeśli natomiast zabraknie jej w domu, jeśli dom w sprawach wartości zawsze będzie tylko sztywny i poważny, to dziecko wyjdzie z niego na zewnątrz chyba nie najlepiej do życia w tym dzisiejszym świecie przygotowane. Innymi słowy, szacunek dla wartości, które ukształtowały naszą kulturę i nas jako rodziców i wychowawców, jeśli ma stać się udziałem także naszych dzieci, winien być szacunkiem bez wątpienia poważnym w swej istocie. Ale to wcale nie znaczy, że ma być szacunkiem pochmurnym w swych przejawach. Jako wychowawcy nie powinniśmy chyba przypominać tych, którzy przybierają wygląd ponury, by pokazać innym wagę swych (tu: wychowawczych) uczynków (por. Mt 6, 16).
Innym istotnym elementem naszego doświadczenia społecznego, którego uwzględnienia w wychowaniu domaga się przytomne działanie w świecie współczesnym, jest trudna kwestia wolności. Wolność stała się bowiem absolutną wręcz wartością kultury współczesnej. Ostrej krytyce poddawane jest wszystko, co ją krępuje – każdy głos, który ośmiela się wskazywać jej ograniczenia. Głosem poważnym, który brzmi donośnie, który jednak nie ma mocy sprawczej, by bezpośrednio ucieleśniać to, co werbalizuje, jest głos mówiący o zależności wolności od prawdy: tam gdzie nie ma prawdy, nie ma wolności (por. Jan Paweł II, Veritatis splendor, 34 i in.). To są słowa na tyle duże, że można na nich wznosić – i wznosi się – rozmaite gmachy; między innymi teorii i praktyki wychowania. Ale takie budowanie, wznoszenie na takim fundamencie jest udziałem jedynie niektórych. Czyż nie łatwiej bowiem myśleć bardziej zwyczajnie: że wolność to po prostu brak skrępowania, niekoniecznie zaś wybór dobra dokonywany w blasku prawdy!? A jeśli tak jest, że dominuje raczej owo praktyczno-potoczne ujęcie wolności, dalekie od jej filozoficznie ugruntowanej wykładni, to uczciwość intelektualna wymaga od współczesnego wychowawcy, by w procesie wychowania wychodził od tego podstawowego, właśnie potocznego doświadczenia. Działanie wychowawcze, które nie uwzględnia tego elementu swobodnego rozumienia wolności, zdaje się popadać w sferę myślenia życzeniowego. Takie myślenie natomiast – odsuwając niezbędny w wychowaniu realizm – opóźnia afirmację zmian zachodzących wokół i pod dużym znakiem zapytania stawia możliwość osiągnięcia założonych, faktycznie pożądanych wychowawczo celów.
Przytomne działanie w świecie współczesnym domaga się realizmu w procesie wychowania, unikania myślenia życzeniowego, dostrzegania wielu aspektów doświadczenia wolności. Domaga się także racjonalnego szacunku dla wartości – takiego, który w swej powadze nie wyklucza odrobiny szaleństwa. Aksjologicznie samoświadome działanie wychowawcy domaga się wreszcie jego dystansu do samego siebie. Wszak, aby wychowywać, nie wystarczy mieć rację. Przede wszystkim trzeba kochać! A miłość nie sprowadza się przecież do fascynacji i zauroczenia swoim przedmiotem – sprawdza się dopiero w godzinie próby, która zawsze dotyczy obu stron jej relacji.
[Wojciech E. Zieliński, Parę myśli o wychowaniu, "Na Rozstajach", 2017, nr 6 (303), s. 12.]
Zob. także tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz