Za chwilę okaże się, że jednak nie pogadamy, bo ja ze swoim zamiłowaniem do jasności, prostoty, zwyczajności, już nie będę mógł za Tobą nadążyć.
Pytanie z poprzedniego maila – chyba jednak całkiem zrozumiałe – podtrzymuję, ale nie musisz brać go do siebie. Interesuje mnie człowiek działający (np. fotografujący), jego wybory, postawy, społeczne (rynkowe, marketingowe i in.) uwarunkowania tych postaw, sposoby ich uzasadniania itd. Można, owszem, deklarować nieideologiczne podchodzenie do problemu X, ale znacznie trudniej to realizować. Wszak np. rozwijający się fotograf korzysta z edukacji estetycznej, która – jak każda edukacja – nie jest wolna od ideologii. Potem mówi np. „tu widzę tylko określoną formę, tu – grę barw, tu – tylko światłocienie; a to, co wypracowałem to doprawdy ciężki kawałek fotografii, niezrozumiały dla naiwnego laika” itd., ale niewykluczone, że zręcznie korzystając z takiej retoryki, wyuczoną estetyką zasłania etykę. I choć nie ma fotografa, który fotografuje wszystko, to zapewne każdy może sobie postawić pytanie, czy intelektualnie uczciwe jest to, jak uzasadnia swoje działanie (nie mówiąc już o nierzadko problematycznej słuszności samego działania – zob. np. spory nt. fotografii wojennej, albo dyskusje dot. sposobów wygrywania w konkursie World Press Photo).
Myślę, że dobrą (choć niebezpośrednią) ilustrację biegunowo przeciwnych sposobów podejścia do problemu uzasadniania postaw stanowią dwie wypowiedzi, które wyciągnąłem ze swoich notatek i które cytuję poniżej:
Z mojego punktu widzenia prawdziwa kariera nie może być zawrotna. Jeżeli coś ma się dziać szybko, to i szybko się kończy. Aby coś stało się sztuką, musi być dopracowane, przemyślane i obudowane swoistym światłem. Ja swoją pierwszą płytę nagrałem dopiero w trzecim roku działalności estradowej. Dzisiaj często słyszę o takich fenomenach, że „artysta” zaczyna karierę od nagrania płyty, czyli powiedział coś, zanim pomyślał. Dlatego zazwyczaj jest to bezmyślne naśladownictwo, a więc nic oryginalnego. Dlatego zazwyczaj kończy się, zanim zaczęło. (Marek Grechuta)
Mój debiut odbył się na drugim roku studiów, zagrałam Jagodę w jednym z odcinków „Kryminalnych” w reżyserii Patryka Vegi. Wspominam to miło, choć nie było łatwo, początek pierwszego dnia zdjęciowego wyznaczony był na 6 rano, a do zagrania była scena miłosna w samochodzie na łące… Czyli od razu los rzucił mnie na głęboką wodę… (Marta Żmuda-Trzebiatowska)
Oczywiście mam świadomość, że tego rodzaju uwagi są denerwujące, zwłaszcza, gdy są nieproszone (wszak tę naszą internetową rozmowę chyba sam zacząłem), ale trudno – zadaniem filozofa jest przybliżanie się do prawdy, bez kompromisów…
Jak bardzo trzeba być okrutnym żeby interesować się bardziej zrobieniem zdjęcia, niż człowiekiem, który umiera na naszych oczach. A przecież mnóstwo jest takich zdjęć, które są nagradzane w konkursach. Co musi czuć człowiek w ostatnich chwilach swojego życia, gdy taki "fotograf" sprowadza jego istnienie do poziomu fotografowanego obiektu? Jak musi się czuć, gdy zamiast pomocy dostrzega wycelowany w siebie obiektyw? Na konkursach nikt o takie rzeczy nie pyta, zbyt dalece forma jest ważniejsza od treści, która stoi za fotografią (w postaci konkretnych działań, decyzji i całej sytuacji, którą należałoby poddać moralnej ocenie).
OdpowiedzUsuńByć może wcale nie trzeba być okrutnym, ale np. mieć głębokie poczucie misji – reporterskiej itp. – innej niż ta, która cechowała miłosiernego Samarytanina (Łk 10, 30-37), i która zapewne wcale nie była misją, ale zwykłym odruchem serca, wyrazem ‘oczywistości serca’ (zob. np. T. Kotarbiński), która kazała ulżyć bliźniemu w jego cierpieniu, na bok odkładając inne, też ważne sprawy…
Usuń