„Oto konkretny przykład; z mojego życia wzięty, z czasu, gdy pracowałem w murach pewnej uczelni. Któregoś dnia, do pokoju, w którym odbywałem konsultacje wszedł nieznany mi jegomość. Od progu zapytał o nieobecnego akurat asystenta, z którym formalnie pokój ów dzieliłem, niewiele go znając z racji zajęć odbywanych w niezbiegających się terminach. «Jeśli się pojawi, niech do mnie przyjdzie» – słyszę i odpowiadam niezwłocznie: «Dobrze, ale nie wiem, do kogo ma przyjść, bo ja Pana nie znam». Na te słowa jegomość ów poczerwieniał, wypowiedział swoje imię i nazwisko, dodając: «Jestem profesorem tej uczelni!». I wyszedł. (O ile mnie pamięć nie myli, drzwi chyba nieco trzasnęły). Pomyślałem sobie: «Mój Boże, czym zawiniłem?» Nie zna(łe)m przecież człowieka, nazwiska ani tytułu nie miał nigdzie wypisanego... I, choć nie znajdowałem w sobie winy za nieprzyjemność zaistniałej sytuacji, przez cały tydzień chodziłem «struty». Na niewiele zdały się refleksje o moich, nieżyjących już profesorach – notabene wyżej od wspomnianego jegomościa tytułowanych – którzy, niczym dzieci przedszkolne, znali zastosowania słów: «dzień dobry», «przepraszam», «proszę», «dziękuję», «do widzenia», i którym, wedle mojej wiedzy, nie przyszłoby do głowy zachować się w podobny do opisanego sposób.
Po co ta cała opowieść? Ano po to, by, jak już wspomniałem, pokazać wielorakość zastosowań formalnych uwag wcześniej poczynionych. Każdy z nas znalazłby zapewne wiele sytuacji podobnych do wyżej opisanej. Każda z nich ilustrowałaby zapewne problem autorytetu budowanego «od końca»”.
Fragment wyżej przywołany, z nieznanych mi powodów ‘nie zmieścił się’ w opublikowanej wersji artykułu: Wojciech Zieliński, Uwagi o kryzysie autorytetów we współczesnej kulturze, „Rozprawy Naukowe i Zawodowe PWSZ w Elblągu”, 2009, z. 7, s.199-210 (zob. abstrakty).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz