wtorek, 30 stycznia 2018

Wolniewicz

Postacią tyleż popularną, co budzącą skrajne emocje jego zwolenników i przeciwników, był w ostatnich latach filozof, logik, profesor nauk humanistycznych Bogusław Wolniewicz (1927-2017). W Wikipedii napisano o nim m.in., że: „w 1955 złożył wniosek o członkostwo w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i został do niej przyjęty w 1956. Pełnił funkcję I sekretarza Komitetu Uczelnianego PZPR w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Gdańsku. Członkiem PZPR (mimo niechęci wobec rządów Gierka) pozostał do 1981. Do 1998 wykładał na Wydziale Filozofii i Socjologii UW. Pod koniec lat 90. XX w. związał się ze środowiskami skupionymi wokół Radia Maryja, na antenie którego występował jako komentator wydarzeń społecznych, kulturalnych i politycznych. Bywał także gościem audycji w Telewizji Trwam. […] Specjalizował się w filozofii religii i filozofii współczesnej. Dystansował się od głównych nurtów filozofii XX wieku. […] Był zdeklarowanym niewierzącym (przedstawiał się jako «rzymski katolik – niewierzący»). Uściślał to, precyzując, że nie wierzy w przetrwanie świadomości po śmierci. Natomiast nie negował istnienia wyższej inteligencji nad człowiekiem” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Bogus%C5%82aw_Wolniewicz).

Kilkakrotnie miałem okazję słuchać Wolniewicza w kameralnych warunkach podczas spotkań Gdańskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Filozoficznego. Były to spotkania intelektualnie bardzo interesujące, ale towarzysko raczej nieprzyjemne. Prelegentowi zdarzało się krzyknąć na dyskutanta, walnąć pięścią w stół, a nawet wypraszać z dyskusji osoby, które krytycznie odnosiły się do tego, co mówił. Pod tym względem nie stanowił na pewno wzoru do naśladowania, choć retorycznie przy tym zapytywał: „gdzież omawiać najostrzejsze problemy współczesności, jak nie na spotkaniach towarzystwa filozoficznego!?”… A jednak w tym, co mówił i w postawie intelektualnej, którą prezentował jako filozof, znajdowałem to, czego próżno szukać u wielu ugrzecznionych i nijakich filozoficznych karierowiczów: odwagę myślenia i uporządkowanego mówienia tego, co się myśli. W rozprawie doktorskiej poświęconej jego twórczości tak napisano o Autorze: „Jego głos wnosi ład myślowy w chaos twierdzeń generowanych ideologią i emocjami, przy czym bardzo często filozof wskazuje na problemy moralne przemilczane przez ogół jako niewygodne, a przez intelektualistów jako niepoprawne politycznie. Wolniewicz tworzy swoją filozofię w zgodzie z logiką i własnym sumieniem”. (Joanna Smakulska, Bogusława Wolniewicza etyka życia, Katowice 2011).

Sam Wolniewicz (w książce pt. Ksenofobia i wspólnota. Przyczynek do filozofii człowieka, Komorów 2010) tak ową kwestię ujmował: „człowiek wolny nie boi się mówić, co myśli; ani pytać, gdy rodzą się w nim wątpliwości. To jest jego pierwsza cecha rozpoznawcza”; nie jest „osiodłany”, jak ci milczący, którzy zamienili wolność słowa na gwarancję doczesnych powodzeń. Owa wolność jednak „jest stale zagrożona. Obronić ją można tylko przez stałe jej użytkowanie. Inaczej wiotczeje i zanika, jak nieużywane mięśnie”. Mówił więc Wolniewicz – ów niegdysiejszy funkcjonariusz partyjny – i pisał słowa, które irytowały jego oponentów i gorszyły światopoglądowych pedantów; choćby takie o dziedzictwie religii: „Cywilizacja Zachodu powstała jako wielka synteza dziejowa trzech pierwiastków duchowych: żydowskiego monoteizmu, myśli greckiej i państwowości rzymskiej. Nazwa tej trójsyntezy brzmi «chrześcijaństwo»”, ale dziś „lewoskrętnej ideologii nie wadzą w Europie ni meczety, ni synagogi, ni aśramy. Wadzą jej tylko kościoły”.

W innej swojej pracy (pt. Filozofia i wartości, Warszawa 1993, 2003) Wolniewicz dał minimalistyczną wykładnię charakteru uprawianej profesji. Pisał: „W filozofii nie potrzeba wielkiej erudycji. By ją skutecznie uprawiać, starczy spełnić trzy warunki: mieć coś do powiedzenia, umieć to jasno wyrazić, nie bać się tego zrobić. Gdy brak choć jednego, nie ma filozofii”.

To ujęcie niewątpliwie bliskie jest tym, dla których filozofia jest sprawą życiową – takim wszak się stało dla słów tych autora. Natomiast, a przekonałem się już o tym sam niejednokrotnie, jest ono wręcz nieznośne dla tych, którzy filozofię sprowadzili do nauki i okopali się w jej akademickich rewirach. Daje przecież asumpt do krytyki ich kulturowej roli, tak ochoczo kojarzonej z rzekomym posiadaniem wiedzy już najwyższej. W Wolniewiczowym ujęciu, filozofia uprawiana według powyższego, tylko z pozoru łatwego wskazania, daje wartościową wiedzę tam, gdzie nauki brakuje lub tam, gdzie rozmaitym brakuje odwagi myślenia. Sam Autor wyjaśniał to następująco: „Filozofia nie jest nauką. […] Świat nie kończy się jednak wraz z nauką, a żyć w nim i myśleć trzeba. Filozofia jest dziś tym, czym zawsze była: próbą racjonalnego orientowania się w świecie, gdzie brak wiedzy pozytywnej. Jest więc sprawą serio, nie – jak się czasem słyszy – intelektualną zabawą”. Tak rozumiana filozofia nie stroni więc od mocowania się z sumieniem rozumującego człowieka i nie gorszy się też wagą zdrowego rozsądku. Jest jednak filozofią raczej trudnej drogi niż myślą wygodnie rozsiadłą w salonach…

[Wojciech E. Zieliński, Wolniewicz, "Na Rozstajach", 2018, nr 1 (309), s. 12.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz