chronione przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych
piątek, 29 września 2017
środa, 27 września 2017
Kapliczka sierpniowa
Z czym kojarzy się Państwu sierpień? Im bardziej ogólne i naturalne te skojarzenia, tym też zapewne powszechniej są znane. Zróbmy w tym miejscu niewielki ich przegląd, a ja tymczasem dla poszerzenia refleksji sięgnę jeszcze po zbiór myśli cudzych.
Lato – ostatnio w naszych stronach trochę jakby bardziej zimne, mokre i wietrzne; czasem tak bardzo wietrzne i burzowe, że niszczy wielu ludziom ich życiowy dobytek. Urlop – czas gromadzenia wrażeń, „zaliczonych” zamków, parków rozrywki, przy/hotelowych basenów i tym podobnych, którymi potem będzie można pochwalić się w pracy, albo też – czas mniej atrakcyjnych, za to już zapewne po prostu koniecznych, odkładanych przez lata domowych remontów. O urlopie napisano, że „może zmienić tuszę, nie duszę” (Antoni Cwojdziński), ale nie jest to przecież prawda objawiona. Wakacje – niestety, tu im bardziej tyje sierpniowy kalendarz, tym wyraźniej słychać hasło „Witaj szkoło!”. (Jan Kurczab swego czasu doradzał, by przez szkołę „iść na przekór. Sobie, szacownej rodzinie, cennemu ciału pedagogicznemu”. Od siebie dodam, że coś w tym jest. Taka postawa wprawdzie nie czyni życia łatwiejszym, ale niewątpliwie czyni je mniej sformatowanym przez innych, bardziej autonomicznym, autorskim i twórczym. Byleby tylko nie liczyć na wiele, gdy przyjdzie do głowy oczekiwanie uznania ze strony tych, którzy jednak wolą poddanych, posłusznych i sformatowanych). Trzeźwość – och!, to temat jak rzeka wódki albo szerokie rozlewisko piwa. Czemuż by miał sierpień kojarzyć się z trzeźwością? Tym, którzy nie wiedzą, krótkie przypomnienie.
Wiele lat temu prymas Polski kard. Stefan Wyszyński ułożył tekst Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego. 26 sierpnia 1956 roku na Jasnej Górze uroczyście wybrzmiały między innymi te słowa:
„Wielka Boga-Człowieka Matko, Bogarodzico Dziewico, Bogiem sławiona Maryjo Królowo świata i Polski Królowo […] Przyrzekamy stoczyć pod Twoim sztandarem najświętszy i najcięższy bój z naszymi wadami narodowymi. Przyrzekamy wypowiedzieć walkę lenistwu i lekkomyślności, marnotrawstwu, pijaństwu i rozwiązłości. Przyrzekamy zdobywać cnoty wierności i sumienności, pracowitości i oszczędności, wyrzeczenia się siebie i wzajemnego poszanowania, miłości i sprawiedliwości społecznej. Królowo Polski – przyrzekamy!”.
Od 1984 roku właśnie „maryjny” u nas miesiąc sierpień traktowany jest, jako czas szczególnej modlitwy i refleksji nad problemem nałogów, czas zachęty do umiarkowania i abstynencji. Bo choć zdaniem niektórych, „Polakom zagraża nie tyle wódka, ile woda sodowa” (Paweł Jasienica), to jednak nadużywanie alkoholu niesie wciąż wiele cierpień i szkód. W 1987 roku papież Jan Paweł II wzywał: „Nie niszcz siebie! Wszyscy znamy ten nałóg, który tak wiele nam zaszkodził w przeszłości, a który dzisiaj zdaje się znowu potęgować. Mówię więc do każdego i do każdej: nie niszcz siebie! Nie wolno ci niszczyć siebie, bo nie żyjesz tylko dla siebie. Kiedy więc degradujesz siebie przez nałóg, to równocześnie niszczysz drugich. Szkodzisz twojej rodzinie, twoim dzieciom. Osłabiasz społeczeństwo, które liczy na twoją trzeźwość, zwłaszcza przy pracy”.
W bieżącym 2017 roku trwa w naszym kraju Narodowy Kongres Trzeźwości, którego centralne obchody odbędą się we wrześniu w Warszawie (http://www.kongrestrzezwosci.pl/).
I wróćmy raz jeszcze do sierpniowych skojarzeń, zachowując w tym miejscu także religijny kontekst: Drzewa rosną, krzaki rosną, trzeba znowu zrobić porządek w ogrodzie – jak co roku przecież o tej samej porze. Wiem, pamiętam, ale tym razem robię to na raty. (I tak co do sposobów, jak i co do pory roku niekoniecznie według reguł ogrodniczej sztuki, więc słów tu zapisanych lepiej nie traktować jako instruktaż). Pewnego sierpniowego dnia, a było to – co dość istotne – przed środkiem miesiąca, gdy porządkowałem trawnik przy ulicy, zagadnęła mnie sąsiadka.
– Za dwa tygodnie skończę 85 lat – mówi z uśmiechem. A trzeba dodać, że ta kobieta, choć prawie nie słyszy, „trzyma się” bardzo dobrze i widzę nieraz jak jeszcze pomaga innym. Przy tym, niemal codziennie piechotą chodzi do kościoła lub na koniec wsi, do domu, w którym wcześniej mieszkała, by nakarmić mieszkającego tam nadal kota.
– Ale kapliczka u Pana mocno zarośnięta – mówi do mnie ta moja sąsiadka. – Zawsze się modlę, gdy tędy przechodzę, ale teraz tej kapliczki już prawie nie widać…
Oczywiście coś odpowiedziałem: o zmiennej w tym roku pogodzie i o tym, że przez tę pogodę tnę krzaki na raty. Staruszka i tak tych słów nie słyszała. Na szczęście następnego dnia też nie padało, więc mogłem uiścić kolejną ogrodową ratę. Poszły w ruch elektryczne nożyce i przed 15 sierpnia Matka Boska znów była widoczna z przyległej ulicy.
Doprawdy wielka jest siła sąsiedzkiej modlitwy…
[Wojciech E. Zieliński, Kapliczka sierpniowa, "Na Rozstajach", 2017, nr 9 (305), s. 12.]
Lato – ostatnio w naszych stronach trochę jakby bardziej zimne, mokre i wietrzne; czasem tak bardzo wietrzne i burzowe, że niszczy wielu ludziom ich życiowy dobytek. Urlop – czas gromadzenia wrażeń, „zaliczonych” zamków, parków rozrywki, przy/hotelowych basenów i tym podobnych, którymi potem będzie można pochwalić się w pracy, albo też – czas mniej atrakcyjnych, za to już zapewne po prostu koniecznych, odkładanych przez lata domowych remontów. O urlopie napisano, że „może zmienić tuszę, nie duszę” (Antoni Cwojdziński), ale nie jest to przecież prawda objawiona. Wakacje – niestety, tu im bardziej tyje sierpniowy kalendarz, tym wyraźniej słychać hasło „Witaj szkoło!”. (Jan Kurczab swego czasu doradzał, by przez szkołę „iść na przekór. Sobie, szacownej rodzinie, cennemu ciału pedagogicznemu”. Od siebie dodam, że coś w tym jest. Taka postawa wprawdzie nie czyni życia łatwiejszym, ale niewątpliwie czyni je mniej sformatowanym przez innych, bardziej autonomicznym, autorskim i twórczym. Byleby tylko nie liczyć na wiele, gdy przyjdzie do głowy oczekiwanie uznania ze strony tych, którzy jednak wolą poddanych, posłusznych i sformatowanych). Trzeźwość – och!, to temat jak rzeka wódki albo szerokie rozlewisko piwa. Czemuż by miał sierpień kojarzyć się z trzeźwością? Tym, którzy nie wiedzą, krótkie przypomnienie.
Wiele lat temu prymas Polski kard. Stefan Wyszyński ułożył tekst Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego. 26 sierpnia 1956 roku na Jasnej Górze uroczyście wybrzmiały między innymi te słowa:
„Wielka Boga-Człowieka Matko, Bogarodzico Dziewico, Bogiem sławiona Maryjo Królowo świata i Polski Królowo […] Przyrzekamy stoczyć pod Twoim sztandarem najświętszy i najcięższy bój z naszymi wadami narodowymi. Przyrzekamy wypowiedzieć walkę lenistwu i lekkomyślności, marnotrawstwu, pijaństwu i rozwiązłości. Przyrzekamy zdobywać cnoty wierności i sumienności, pracowitości i oszczędności, wyrzeczenia się siebie i wzajemnego poszanowania, miłości i sprawiedliwości społecznej. Królowo Polski – przyrzekamy!”.
Od 1984 roku właśnie „maryjny” u nas miesiąc sierpień traktowany jest, jako czas szczególnej modlitwy i refleksji nad problemem nałogów, czas zachęty do umiarkowania i abstynencji. Bo choć zdaniem niektórych, „Polakom zagraża nie tyle wódka, ile woda sodowa” (Paweł Jasienica), to jednak nadużywanie alkoholu niesie wciąż wiele cierpień i szkód. W 1987 roku papież Jan Paweł II wzywał: „Nie niszcz siebie! Wszyscy znamy ten nałóg, który tak wiele nam zaszkodził w przeszłości, a który dzisiaj zdaje się znowu potęgować. Mówię więc do każdego i do każdej: nie niszcz siebie! Nie wolno ci niszczyć siebie, bo nie żyjesz tylko dla siebie. Kiedy więc degradujesz siebie przez nałóg, to równocześnie niszczysz drugich. Szkodzisz twojej rodzinie, twoim dzieciom. Osłabiasz społeczeństwo, które liczy na twoją trzeźwość, zwłaszcza przy pracy”.
W bieżącym 2017 roku trwa w naszym kraju Narodowy Kongres Trzeźwości, którego centralne obchody odbędą się we wrześniu w Warszawie (http://www.kongrestrzezwosci.pl/).
I wróćmy raz jeszcze do sierpniowych skojarzeń, zachowując w tym miejscu także religijny kontekst: Drzewa rosną, krzaki rosną, trzeba znowu zrobić porządek w ogrodzie – jak co roku przecież o tej samej porze. Wiem, pamiętam, ale tym razem robię to na raty. (I tak co do sposobów, jak i co do pory roku niekoniecznie według reguł ogrodniczej sztuki, więc słów tu zapisanych lepiej nie traktować jako instruktaż). Pewnego sierpniowego dnia, a było to – co dość istotne – przed środkiem miesiąca, gdy porządkowałem trawnik przy ulicy, zagadnęła mnie sąsiadka.
– Za dwa tygodnie skończę 85 lat – mówi z uśmiechem. A trzeba dodać, że ta kobieta, choć prawie nie słyszy, „trzyma się” bardzo dobrze i widzę nieraz jak jeszcze pomaga innym. Przy tym, niemal codziennie piechotą chodzi do kościoła lub na koniec wsi, do domu, w którym wcześniej mieszkała, by nakarmić mieszkającego tam nadal kota.
– Ale kapliczka u Pana mocno zarośnięta – mówi do mnie ta moja sąsiadka. – Zawsze się modlę, gdy tędy przechodzę, ale teraz tej kapliczki już prawie nie widać…
Oczywiście coś odpowiedziałem: o zmiennej w tym roku pogodzie i o tym, że przez tę pogodę tnę krzaki na raty. Staruszka i tak tych słów nie słyszała. Na szczęście następnego dnia też nie padało, więc mogłem uiścić kolejną ogrodową ratę. Poszły w ruch elektryczne nożyce i przed 15 sierpnia Matka Boska znów była widoczna z przyległej ulicy.
Doprawdy wielka jest siła sąsiedzkiej modlitwy…
[Wojciech E. Zieliński, Kapliczka sierpniowa, "Na Rozstajach", 2017, nr 9 (305), s. 12.]
Etykiety:
autonomia,
Cwojdziński,
działanie,
edukacja,
Jan Paweł II,
Jasienica,
Kościół,
Kurczab,
Na Rozstajach,
notatki ze spotkań,
religia,
wiara,
wydarzenia,
Wyszyński
wtorek, 26 września 2017
poniedziałek, 25 września 2017
Znowu do mnie przyszły
trzy znajome żaby. Każda ma czerwone w podkowę usteczka i złotą koronę na drewnianej głowie. Usiadły, milczą, chyba niezadowolone, że przyszło im tu składać kolejną wizytę. Komisja.
Siedzą i patrzą. Żadna bezpośrednio nie spojrzy mi w oczy, ale razem zgodnie baczą na wszystko, co robię. – Robię swoje – mówię bez wahania szacownemu gronu. Ale odpowiedzią, jak zwykle, jest tylko milczenie. Rozumiem. Komisja wie lepiej, co robić powinienem. Komisja wymierzy, oceni, porówna. Komisja zdecyduje o mojej wartości.
A gdy już się nasyci tym mnie przebadaniem, czy górą otworzy podkowę usteczek? Czy da mi choćby słowo szczerej opowieści? Nie wiem. Może znowu usłyszę tylko żabi rechot.
Siedzą i patrzą. Żadna bezpośrednio nie spojrzy mi w oczy, ale razem zgodnie baczą na wszystko, co robię. – Robię swoje – mówię bez wahania szacownemu gronu. Ale odpowiedzią, jak zwykle, jest tylko milczenie. Rozumiem. Komisja wie lepiej, co robić powinienem. Komisja wymierzy, oceni, porówna. Komisja zdecyduje o mojej wartości.
A gdy już się nasyci tym mnie przebadaniem, czy górą otworzy podkowę usteczek? Czy da mi choćby słowo szczerej opowieści? Nie wiem. Może znowu usłyszę tylko żabi rechot.
piątek, 22 września 2017
czwartek, 21 września 2017
wtorek, 19 września 2017
niedziela, 17 września 2017
środa, 13 września 2017
poniedziałek, 11 września 2017
piątek, 8 września 2017
Gdyby ktoś mnie zapytał (6)
czy jest jakiś sposób na to, aby innym ludziom nie życzyć źle – wszak bywają pokusy do takiej postawy – odpowiedziałbym: tak, trzeba się starać życzyć im dobrze. Owszem, nieraz trudno to zrobić we własnym duchu, warto więc próbować w Tym wielką literą pisanym.
Banał? Dewocja? Mrzonka? A może po prostu ludzki wymiar życia. Wymiar rosnący do nieskończoności…
Banał? Dewocja? Mrzonka? A może po prostu ludzki wymiar życia. Wymiar rosnący do nieskończoności…
czwartek, 7 września 2017
środa, 6 września 2017
niedziela, 3 września 2017
Ktoś mi kiedyś powiedział
– a było to krótko po obronie mojej pracy doktorskiej – że o ile jeszcze doktorat można uzyskać drogą niejako szkolną, a więc siłą własnej systematycznej pracy, studiów i zaangażowania, i oczywiście pod warunkiem spełnienia określonych wymagań formalnych, o tyle habilitacja polega przede wszystkim na tym, że się jest do niej zaproszonym; innymi słowy, że to samo środowisko naukowe w stosownym czasie zaprasza do swego grona osobę, którą uznaje za godną tego zaproszenia…
Czy tak jest w istocie, nie wiem, ale do dzisiaj pamiętam mieszaninę niedowierzania i niesmaku, jaki wówczas poczułem. Czyżby aż tak przyziemny był charakter nauki? Czyżby to wszystko, czego o niej wcześniej się naczytałem i nasłuchałem, sprowadzało się do efektów dystrybucji zaproszeń?
Minęły lata, a ja nie wyzbyłem się tak naiwnego i prostego, jak niegdyś, podejścia do nauki. Przekonałem się jednak, jak niewiele ma ono wspólnego z rzeczywistością – przynajmniej w obszarze humanistyki i nauk społecznych, który nieco bliżej poznałem. Kilkanaście lat pracy w środowisku akademickim dało mi bowiem wiele nowych doświadczeń. Dowiedziałem się oto, że naukowo da się obronić każde zdanie i każdą osobę, która je wypowiada, o ile tylko formalnie dość liczne będzie grono broniących, reprezentujących określone naukowe gremium. I odwrotnie: każde zdanie i każdą osobę da się także odrzucić, o ile tylko dostateczne będzie grono niechętnych.
Czy coś w tym dziwnego? Dla czujących się dobrze w takim stanie rzeczy zapewne nie. Dla mnie jednak trudne do przyjęcia jest takie zawieszenie wartości nauki na jej środowiskowej tablicy ogłoszeń. A jeśli przy tym zastanowić się nad postawami osób parających się pomnażaniem wiedzy i nad tym, jakie znaczenie w promowaniu lub dyskredytowaniu określonych postaw ma wspomniana rola naukowych gremiów?…
Ciągnie swój do swego – głosi znane porzekadło. Mnie do nie-swego nie ciągnie, ale mimo to miewam wątpliwości: może powinienem to nie-swoje oswoić? Może tak właśnie należy postępować, aby przede wszystkim – bez względu na uznawane wartości moralne i poznawcze – zasłużyć na środowiskowe uznanie i otrzymać owo wspomniane na wstępie zaproszenie do salonów wiedzy? I może bez względu na wszystko tak właśnie należy postępować, aby swoją myślą, słowem lub uczynkiem nie narazić się tym, od których takowego zaproszenia wolno się spodziewać? I może przyznać trzeba, że budowany taką drogą relacyjny kapitał – trampolina środowiskowych sukcesów – jest dobrem na tyle dużym, by właśnie o takowe bezwzględnie zabiegać? A przecież tak wielu przy tym radzi, by instrumentalizować wszystko, co po drodze, dla osiągnięcia intratnego celu…
Otóż, nie. Uważam, że nic nie jest warte wstawienia w miejsce pierwszego punktu Dekalogu, bo wszystko, co tam można by wstawić, ma wyłącznie przyziemny, tymczasowy charakter. Warto zaś stawiać sobie wyższe wymagania i cele niż te, które wskazują tymczasowe gremia, bo i po tych gremiach na końcu zostaną popioły.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że z takim podejściem nie zajdę daleko, nie zajdę wysoko, nie znajdę uznania wierzących inaczej. Trudno. A gdy ktoś na to powie, że przecież wystarczyłoby tylko rzetelnie zajmować się nauką, pomyślę: może tak, może nie, w każdym razie nie mam co do tego pewności…
Czy tak jest w istocie, nie wiem, ale do dzisiaj pamiętam mieszaninę niedowierzania i niesmaku, jaki wówczas poczułem. Czyżby aż tak przyziemny był charakter nauki? Czyżby to wszystko, czego o niej wcześniej się naczytałem i nasłuchałem, sprowadzało się do efektów dystrybucji zaproszeń?
Minęły lata, a ja nie wyzbyłem się tak naiwnego i prostego, jak niegdyś, podejścia do nauki. Przekonałem się jednak, jak niewiele ma ono wspólnego z rzeczywistością – przynajmniej w obszarze humanistyki i nauk społecznych, który nieco bliżej poznałem. Kilkanaście lat pracy w środowisku akademickim dało mi bowiem wiele nowych doświadczeń. Dowiedziałem się oto, że naukowo da się obronić każde zdanie i każdą osobę, która je wypowiada, o ile tylko formalnie dość liczne będzie grono broniących, reprezentujących określone naukowe gremium. I odwrotnie: każde zdanie i każdą osobę da się także odrzucić, o ile tylko dostateczne będzie grono niechętnych.
Czy coś w tym dziwnego? Dla czujących się dobrze w takim stanie rzeczy zapewne nie. Dla mnie jednak trudne do przyjęcia jest takie zawieszenie wartości nauki na jej środowiskowej tablicy ogłoszeń. A jeśli przy tym zastanowić się nad postawami osób parających się pomnażaniem wiedzy i nad tym, jakie znaczenie w promowaniu lub dyskredytowaniu określonych postaw ma wspomniana rola naukowych gremiów?…
Ciągnie swój do swego – głosi znane porzekadło. Mnie do nie-swego nie ciągnie, ale mimo to miewam wątpliwości: może powinienem to nie-swoje oswoić? Może tak właśnie należy postępować, aby przede wszystkim – bez względu na uznawane wartości moralne i poznawcze – zasłużyć na środowiskowe uznanie i otrzymać owo wspomniane na wstępie zaproszenie do salonów wiedzy? I może bez względu na wszystko tak właśnie należy postępować, aby swoją myślą, słowem lub uczynkiem nie narazić się tym, od których takowego zaproszenia wolno się spodziewać? I może przyznać trzeba, że budowany taką drogą relacyjny kapitał – trampolina środowiskowych sukcesów – jest dobrem na tyle dużym, by właśnie o takowe bezwzględnie zabiegać? A przecież tak wielu przy tym radzi, by instrumentalizować wszystko, co po drodze, dla osiągnięcia intratnego celu…
Otóż, nie. Uważam, że nic nie jest warte wstawienia w miejsce pierwszego punktu Dekalogu, bo wszystko, co tam można by wstawić, ma wyłącznie przyziemny, tymczasowy charakter. Warto zaś stawiać sobie wyższe wymagania i cele niż te, które wskazują tymczasowe gremia, bo i po tych gremiach na końcu zostaną popioły.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że z takim podejściem nie zajdę daleko, nie zajdę wysoko, nie znajdę uznania wierzących inaczej. Trudno. A gdy ktoś na to powie, że przecież wystarczyłoby tylko rzetelnie zajmować się nauką, pomyślę: może tak, może nie, w każdym razie nie mam co do tego pewności…
piątek, 1 września 2017
Subskrybuj:
Posty (Atom)