środa, 22 czerwca 2016

Z mojego listu do Dyrekcji

Pozwólcie, że – nie oczekując już zwrotnej korespondencji, by nie mnożyć jej ponad miarę – jeszcze parę słów zbiorczo napiszę w nawiązaniu do Waszych odpowiedzi na list dot. mojej dalszej pracy itp.

Przede wszystkim bardzo dziękuję za dobre słowa i życzenia pomyślności!, a odpisując bardziej konkretnie, posłużę się na wstępie cytatem jednego z otrzymanych listów. Czytam oto: “Wiem, że masz inne zdanie, ale kierując się roztropnością powinieneś rzucić dyrektorstwo i pisać to, czego się pisać nie chce, a powinno”.


Otóż, u mnie i z mojej perspektywy to nieco inaczej wygląda:

(1) mnie się ciągle chce pisać, ale (a) czasu i spokoju w głowie wystarcza mi na ledwie krótkie formy, (b) być może pisać wcale nie powinienem, skoro moje pisanie albo innym jest obojętne, albo ciągle komuś jakoś zawadza (zob. https://wojciechzielinski.blogspot.com/2016/05/pisze-wprawdzie-nie-to.html); tymczasem grzeczne, bezkonfliktowe pisanie na wyższy stopień mnie nie interesuje

(2) co do wicedyrektorstwa pozwólcie, że znowu zacytuję moje podanie: “traktuję to, jako służbę publiczną w zakresie swoich kompetencji, zwłaszcza przy rozwiązywaniu sytuacji problemowych, jakie stają się udziałem podopiecznych studentów i jakie niejednokrotnie zachodzą między studentami i wykładowcami; czerpię satysfakcję między innymi z tego, że większość tych sytuacji udaje mi się pozytywnie rozwiązać, co tok kształcenia w moim Instytucie czyni możliwie płynnym i efektywnym; bardzo dobry kontakt ze studentami i chyba nie gorszy ze współpracownikami, traktuję, jako społeczny sprawdzian jakości pracy wykonywanej przeze mnie w opisanym zakresie”

(3) trudno mi to wytłumaczyć, a w naukowym środowisku brzmieć to może wręcz ‘obrazoburczo’, ale uważam, że Pana Boga trzeba się słuchać bardziej niż ludzi, także na uniwersytecie i także w odniesieniu do takich decyzji i ryzyk, jakie muszę podejmować – nie jestem więc łatwy we współżyciu i mam tego świadomość; przy czym, powyższe oczywiście nie znaczy, że słyszę głosy typu ‘to jest mój wicedyr. umiłowany’ itp. :)

(4) w związku z powyższym, czuję się zobowiązany wobec konkretnych ludzi i płacę za to rachunki, a firma, cóż, udziela mi – dotychczas najdłuższej w moim życiu – lekcji szeroko pojętej nie/moralności (zob. np. http://wojciechzielinski.blogspot.com/2016/01/jakie-zudzenie-sprawia-ze-to.html), więc choćby z tego względu warto w niej, póki można, pracować, by móc nadal się uczyć :)

(5) i uważam to za podejście roztropne, zaś tytułowani cwaniacy tudzież frustraci, których nierzadko spotykam, w żadnym stopniu mi nie imponują, więc też nie ciągnie mnie do ich towarzystwa.


I już podsumowując:

(I) wbrew ew. pozorom, to czego doświadczam, coraz bardziej pozytywnie mnie nastraja, bo czuję się wewnętrznie coraz lżejszy (zresztą i zewnętrznie, fizycznie też jestem coraz :) ), a przywiązanie do dóbr tego świata w ostatecznym rozrachunku chyba nie jest korzystne

(II) ze swojej strony zrobię, co będzie możliwe, ale tak, jak to kiedyś ujął Marek Grechuta: “Z mojego punktu widzenia prawdziwa kariera nie może być zawrotna. Jeżeli coś ma się dziać szybko, to i szybko się kończy. Aby coś stało się sztuką, musi być dopracowane, przemyślane i obudowane swoistym światłem”.

Amen

I pozdrowienia nieustające! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz