chronione przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych
czwartek, 28 czerwca 2018
Czy tak zwane mniejsze zło
to owo polityczne dziadostwo, na które co parę lat trzeba głosować, by nie powierzać władzy dziadostwu większemu?
środa, 20 czerwca 2018
środa, 6 czerwca 2018
poniedziałek, 4 czerwca 2018
piątek, 1 czerwca 2018
Nowiny z Warszawy
Pojechałem do Stolicy i w hotelu trafiłem na dobre nowiny – to „bezpłatna gazeta ewangelizacyjna”, redagowana w Krakowie, a wydawana przez Stowarzyszenie Rafael. Na internetowej stronie Rafaela (http://www.stowarzyszenierafael.pl/) przeczytałem, że Stowarzyszenie istnieje od roku 2000, siedzibę ma w Krakowie, a jego celem jest „aranżowanie i wspieranie dzieł ewangelizacyjnych oraz służących krzewieniu postaw chrześcijańskich”; przy tym, jako główne pole działalności wskazuje produkcję filmową: „misją Stowarzyszenia jest tworzenie i wspieranie obrazów, których scenariusz oparto o wartości ewangeliczne”. Według zapewnień zamieszczonych na wspomnianej stronie, Rafael ciszy się błogosławieństwami ks. kardynała Stanisława Dziwisza oraz biskupa Grzegorza Rysia i biskupa Andrzeja Jeża. Niestety, żadnego wskazywanego na stowarzyszeniowej stronie dokumentu potwierdzającego te rekomendacje, ani nawet statutu Rafaela, nie udało mi się otworzyć. Tym samym, moje – na razie ledwie kredytowe – zaufanie do Wydawcy pisma, uległo już na wstępie pewnemu zachwianiu.
Z kolei z łamów samej Gazety i zamieszczonej na nich stopki redakcyjnej, a także z wskazywanej w tej stopce strony internetowej pisma (http://dobrenowiny.pl/) dowiedziałem się, że dzięki hojności darczyńców w 2017 roku rozdano dwa miliony „Dobrych Nowin”, nakład styczniowego (2018) numeru pisma wyniósł 200 tys. egzemplarzy, i że około 10 tys. egzemplarzy chyba regularnie trafia do naszego województwa. Jak wspomniałem, sam zobaczyłem gazetę dopiero w Warszawie.
Tegoroczny, styczniowy numer „Nowin” przedstawia m.in. rocznicę objawień w Lourdes (1858), postaci śp. Heleny Kmieć (1991-2017) – polskiej wolontariuszki zamordowanej w Boliwii, oraz Giuseppe Moscatiego (1880-1927) – świętego „lekarza ubogich” z Neapolu; zawiera także rozmowę z Katarzyną Straburzyńską, autorką książki pt. Dotyk Miłości, która opowiada o zerwaniu „kajdan okultyzmu”. Z lektury „Dobrych Nowin” dowiedziałem się także, że katolikami są: Eduardo Verastegui (ur. 1974), Meksykanin, „jeden z najprzystojniejszych mężczyzn świata, obrońca życia, […] aktor, piosenkarz i model”; Sebastian Kurz (ur. 1986), od grudnia 2017 roku kanclerz Austrii; Jose Mourinho (ur. 1963), portugalski trener piłki nożnej, prowadzący obecnie Manchester United; oraz Michał Lorenc (ur. 1955), „wybitny polski kompozytor muzyki filmowej […]. Obrońca chrześcijaństwa i naszej narodowej tożsamości. Członek wspólnoty neokatechumenalnej”… I właśnie lektura krótkiej notki, poświęconej Lorencowi w „gazecie ewangelizacyjnej”, skłoniła mnie – gdym już wracał pociągiem z Warszawy – do napisania niniejszego tekstu. „Nowiny” przytoczyły bowiem za „Gościem Niedzielnym” (zob. http://gosc.pl/doc/793520.To-nie-jest-normalne) następujące słowa kompozytora: „Dlaczego poszedłem za Jezusem? Bo wszystko, co mi obiecał, spełnia się w moim życiu. Żyję, czuję smak, to najważniejsze. Gdybym nie trafił do wspólnoty Kościoła, nie jest pewne, czy bym żył”.
Problem z tymi słowami – i im podobnymi, które czasami zdarza mi się tu i ówdzie wyczytać lub od kogoś usłyszeć – mam zapewne przyziemny, więc niewyjątkowy: Otóż, nie wiem, na czym polega owo: „wszystko, co mi obiecał, spełnia się”. Przecież nie mam i chyba nie mogę mieć poczucia spełnienia się względem mnie lub u mnie jakichkolwiek obietnic, skoro nic mi nie wiadomo o tym, by mi Pan Bóg osobiście cokolwiek przyrzekał; bo też niby z jakiej racji miałby to w ogóle robić. Innymi słowy, nie wiem, na czym miałaby polegać taka pewność własnego stanu posiadania, i nie wiem, na czym miałaby polegać taka bezpośrednia partnerskość Bosko-ludzkiej relacji. Nie wykluczam, że powyższe może być udziałem innych, ale też przyznaję, że mojemu doświadczeniu znacznie bliższe są te słowa prośby, wyczytane w innym miejscu bezpłatnej gazety: „Panie Jezu, powiedz, co się dzieje w moim życiu, bo ja tego nie rozumiem”…
Myślę sobie czasami i wierzę, że to Boskie milczenie, które w odpowiedzi na podobne słowa słyszę najczęściej – milczenie, którego zapewne nie ja jeden doświadczam – nie bierze się z obojętności albo złej woli Adresata kierowanych próśb, ale może z tego, że On akurat niesie własny krzyż – pod górę, samotnie, choć w tłumie gapiów, prześmiewców i „przeuczonych” w piśmie – i że te moje słowa najzwyczajniej gdzieś tam rozpraszają się w ulicznym jazgocie. I gdy rodzi się pokusa, aby prosić głośniej, a może wręcz zakrzyknąć z pretensją, aby wołany wreszcie do mnie się odwrócił, wzbiera też poczucie niestosowności i wstydu – że zamiast zwyczajnie i po ludzku działać, i własną pracą pomagać Mu, a zarazem sobie i innym, w niesieniu codziennego krzyża, myślę tylko o pożądaniu własnych dobrostanów. Azaliż, czy dowodem ich posiadania nie jest już sama możliwość snucia podobnych dywagacji? A gdy odpowiedź wyda się twierdząca, czy dobrą ocenę wzbudzą ich efekty?
[Wojciech E. Zieliński, Nowiny z Warszawy, "Na Rozstajach", 2018, nr 4 (312), s. 9.]
Z kolei z łamów samej Gazety i zamieszczonej na nich stopki redakcyjnej, a także z wskazywanej w tej stopce strony internetowej pisma (http://dobrenowiny.pl/) dowiedziałem się, że dzięki hojności darczyńców w 2017 roku rozdano dwa miliony „Dobrych Nowin”, nakład styczniowego (2018) numeru pisma wyniósł 200 tys. egzemplarzy, i że około 10 tys. egzemplarzy chyba regularnie trafia do naszego województwa. Jak wspomniałem, sam zobaczyłem gazetę dopiero w Warszawie.
Tegoroczny, styczniowy numer „Nowin” przedstawia m.in. rocznicę objawień w Lourdes (1858), postaci śp. Heleny Kmieć (1991-2017) – polskiej wolontariuszki zamordowanej w Boliwii, oraz Giuseppe Moscatiego (1880-1927) – świętego „lekarza ubogich” z Neapolu; zawiera także rozmowę z Katarzyną Straburzyńską, autorką książki pt. Dotyk Miłości, która opowiada o zerwaniu „kajdan okultyzmu”. Z lektury „Dobrych Nowin” dowiedziałem się także, że katolikami są: Eduardo Verastegui (ur. 1974), Meksykanin, „jeden z najprzystojniejszych mężczyzn świata, obrońca życia, […] aktor, piosenkarz i model”; Sebastian Kurz (ur. 1986), od grudnia 2017 roku kanclerz Austrii; Jose Mourinho (ur. 1963), portugalski trener piłki nożnej, prowadzący obecnie Manchester United; oraz Michał Lorenc (ur. 1955), „wybitny polski kompozytor muzyki filmowej […]. Obrońca chrześcijaństwa i naszej narodowej tożsamości. Członek wspólnoty neokatechumenalnej”… I właśnie lektura krótkiej notki, poświęconej Lorencowi w „gazecie ewangelizacyjnej”, skłoniła mnie – gdym już wracał pociągiem z Warszawy – do napisania niniejszego tekstu. „Nowiny” przytoczyły bowiem za „Gościem Niedzielnym” (zob. http://gosc.pl/doc/793520.To-nie-jest-normalne) następujące słowa kompozytora: „Dlaczego poszedłem za Jezusem? Bo wszystko, co mi obiecał, spełnia się w moim życiu. Żyję, czuję smak, to najważniejsze. Gdybym nie trafił do wspólnoty Kościoła, nie jest pewne, czy bym żył”.
Problem z tymi słowami – i im podobnymi, które czasami zdarza mi się tu i ówdzie wyczytać lub od kogoś usłyszeć – mam zapewne przyziemny, więc niewyjątkowy: Otóż, nie wiem, na czym polega owo: „wszystko, co mi obiecał, spełnia się”. Przecież nie mam i chyba nie mogę mieć poczucia spełnienia się względem mnie lub u mnie jakichkolwiek obietnic, skoro nic mi nie wiadomo o tym, by mi Pan Bóg osobiście cokolwiek przyrzekał; bo też niby z jakiej racji miałby to w ogóle robić. Innymi słowy, nie wiem, na czym miałaby polegać taka pewność własnego stanu posiadania, i nie wiem, na czym miałaby polegać taka bezpośrednia partnerskość Bosko-ludzkiej relacji. Nie wykluczam, że powyższe może być udziałem innych, ale też przyznaję, że mojemu doświadczeniu znacznie bliższe są te słowa prośby, wyczytane w innym miejscu bezpłatnej gazety: „Panie Jezu, powiedz, co się dzieje w moim życiu, bo ja tego nie rozumiem”…
Myślę sobie czasami i wierzę, że to Boskie milczenie, które w odpowiedzi na podobne słowa słyszę najczęściej – milczenie, którego zapewne nie ja jeden doświadczam – nie bierze się z obojętności albo złej woli Adresata kierowanych próśb, ale może z tego, że On akurat niesie własny krzyż – pod górę, samotnie, choć w tłumie gapiów, prześmiewców i „przeuczonych” w piśmie – i że te moje słowa najzwyczajniej gdzieś tam rozpraszają się w ulicznym jazgocie. I gdy rodzi się pokusa, aby prosić głośniej, a może wręcz zakrzyknąć z pretensją, aby wołany wreszcie do mnie się odwrócił, wzbiera też poczucie niestosowności i wstydu – że zamiast zwyczajnie i po ludzku działać, i własną pracą pomagać Mu, a zarazem sobie i innym, w niesieniu codziennego krzyża, myślę tylko o pożądaniu własnych dobrostanów. Azaliż, czy dowodem ich posiadania nie jest już sama możliwość snucia podobnych dywagacji? A gdy odpowiedź wyda się twierdząca, czy dobrą ocenę wzbudzą ich efekty?
[Wojciech E. Zieliński, Nowiny z Warszawy, "Na Rozstajach", 2018, nr 4 (312), s. 9.]
Subskrybuj:
Posty (Atom)