W dwunastym tomie „Filozofii Chrześcijańskiej” (2015), piśmie wydawanym przez Wydział Teologiczny Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, opublikowano artykuł Macieja L. Rewakowicza zatytułowany Samotność pacjenta i lekarza wobec decyzji o leczeniu inwazyjnym w chirurgii. Autorem jest doświadczony chirurg, zarazem alpinista i wielki erudyta, z którym przy okazji konferencji miałem przyjemność kilkakrotnie rozmawiać.
O czym jest to artykuł? Tytuł wiele mówi, zwłaszcza w zestawieniu z szyldem całości tomu: Osoba i samotność. Między codziennością a mistyką. Zatem, samotność – rozpatrywana w kategoriach filozoficznych, w zestawieniu z prozą codziennego jej doświadczania. M.L. Rewakowicz pisze: „Gdyby samotność miała należeć jedynie do gier językowych, byłaby najczęściej rozpoznawana u osób zadowalających się namiastkami i wirtualnymi formami uczestnictwa. Tymczasem postrzegamy coś przeciwnego. Im silniejsza osobowość, większy zakres indywidualnej odpowiedzialności i bardziej autentyczne życie, tym wyraźniej rysuje się możliwość samotności. Osoby takie muszą, z konieczności, uczyć się pogodnego jej dźwigania, aby zachować szczególną pozycję w społeczeństwie wraz z radością istnienia”.
Pogodne dźwiganie samotności to sztuka nie lada, ale bywa, że innego dobrego wyjścia nie ma. Nie dziwota więc, że warto i że trzeba się jej uczyć. A nieraz dobrych lekcji nieświadomie udzielają ci, na których nie zwracało się uwagi, gdy samotność nie doskwierała. Cennych pouczeń dostarcza też obserwacja i analiza sytuacji w jakimś sensie szczególnych, choćby takich jak te opisane w przywołanym artykule. Tu kluczowymi aktorami dramatu są pacjent i jego lekarz. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że położenie pacjenta z definicji jest gorsze. Czy jednak jest tak pod każdym względem, a zwłaszcza pod względem interesującego nas tutaj doświadczania i przeżywania samotności? Przyjrzyjmy się kolejno obydwu postaciom.
„Samotność pacjentów – pisze Rewakowicz – jest z pewnością nierzadko bardzo gorzka; może ją nieco złagodzić opiekuńcza postawa pielęgniarek i lekarzy. Są dla niektórych pacjentów jedynymi osobami, które czynami dowodzą swej życzliwości”. Jednak poczucie samotności nieuchronnie wzmaga się wówczas, gdy przed pacjentem staje konieczność podjęcia decyzji, co do ewentualnej zgody na ryzykowny zabieg. „W czasie gdy chirurg przedstawia pacjentowi rozpoznanie i plan leczenia, pacjent nie nabywa żadnych kompetencji w dziedzinie chirurgii; jest wówczas zajęty badaniem… lekarza. Najważniejsze bowiem dla pacjenta jest to, czy może chirurgowi zaufać”. A o zaufanie niełatwo; „zranione przez innych, regeneruje się znacznie wolniej niż uszkodzony nerw obwodowy”. Pacjent wie przecież doskonale, że lekarze są różni; podejrzewa, że niektórzy traktują swój zawód bez szczególnego poczucia jego wyjątkowości, bez gotowości ryzykowania karierą i zdrowiem dla ratowania życia pacjenta. Tymczasem oczekiwanie ofiarnego działania z ich strony opiera na przeświadczeniu, że relacja lekarz – pacjent ma charakter nie tylko medyczny. Moralna jej strona jawi mu się, jako nie mniej istotna. W konkretnej sytuacji nie ma jednak pewności, czy to przeświadczenie jest obustronne. „Dzisiaj – podkreśla Rewakowicz, cytując przy tym innego autora – «Pacjent po prostu nie wie, jaka jest postawa lekarza wobec życia i śmierci, jakie jest jego wyobrażenie dobra i zła. Bez zaufania pacjenta praca lekarza staje się jednak zupełnie nie do pomyślenia»”.
Problem ma zatem drugą stronę. Autor przywołanego artykułu zauważa, że to, co względnie dobrze chroni pacjenta, a więc okazywana mu życzliwość i szacunek, „połączone z dużą wiedzą, silną osobowością i odwagą lekarza”, znacznie mniej chroni tego ostatniego. Wielu lekarzy ulega więc naciskom i modom. Czyżby uciekali w ten sposób przed samotnością? „Z moich obserwacji wynika – pisze Rewakowicz – że chirurg kierujący ostrym dyżurem nie może uniknąć samotności; musi uczyć się ją pogodnie znosić”. Ale i dla niego jest to sztuka niełatwa. „Po zebraniu wszystkich danych z badań i konsultacji chirurg musi w samotności podjąć decyzję i przedstawić ją pacjentowi. Nic tej samotności nie może złagodzić: poza własną wiedzą, doświadczeniem i jasnym systemem wartości. Wcale nie są rzadkie takie sytuacje, w których chirurg może uratować pacjenta tylko wówczas, gdy wybierze bardziej ryzykowną metodę. W razie niepowodzenia – straci pracę; jeśli pójdzie utartym szlakiem – pacjent zginie. Dlaczego naraża bezpieczeństwo własne i swojej rodziny? Trudno lekarzowi bezczynnie przyglądać się umieraniu pacjenta, jeżeli zna sposób jego uratowania”. Ryzyko samotności okazuje się nieuchronne.
[Wojciech E. Zieliński, Samotność pacjenta… i lekarza, "Na Rozstajach", 2016, nr 4 (290), s. 7.]
Zob. także: http://www.psychologia-spoleczna.pl/aktualnosci/2335-byc-lekarzem-i-przezyc.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz