czwartek, 22 czerwca 2017

Popper, dr Google i chrześcijanie

Pewien filozof, Karl Raimund Popper [1902-1994], napisał kiedyś następujące zdanie: „Ja mogę się mylić, ty możesz mieć rację, i wspólnym wysiłkiem możemy zbliżyć się do prawdy”. Wyraził tymi słowami swoje moralne credo, swoje moralne wyznanie wiary.

Czy o wierze religijnej tu mowa? Nie, to raczej wyraz wiary etycznej, która wszakże z wiarą chrześcijańską nie stoi w sprzeczności. To wyraz wiary „w pokój, człowieczeństwo, tolerancję, skromność, w wysiłek wkładany w to, by uczyć się na własnych błędach, oraz w możliwości krytycznej dyskusji”. To wyraz wiary w otwartość przyszłości – w każdej jej skali – i w człowieka, który może wypełnić ją dobrymi dziełami. Możliwości, które zawiera przyszłość są nieskończone, a odpowiedzialność za ich rozpoznanie i urzeczywistnienie spada właśnie na nas. W zasobach przyszłości znajdzie się bowiem wszystko to, co każdy z nas w nią wniesie przez to, co zrobi. Naszym obowiązkiem – podkreślał Popper – nie jest więc zwiastowanie zła, lecz pozostawanie optymistami i codzienna troska o lepszy świat!

Jakże to naiwne i jakże banalne! A specjaliści od filozofii Poppera zaraz znajdą sto tysięcy erudycyjnych zastrzeżeń i przeszkód do uznania powyższych słów za wnoszące cokolwiek do wartościowej refleksji. Nie szkodzi. Człowiek żyjący i działający w dzisiejszym świecie na co dzień, chcąc nie chcąc, musi sobie radzić z niedostatkami wiedzy własnej i równoczesnym nadmiarem wiedzy otoczenia. Doktor Google mądrzy się na wszystkie strony, ale decyzje, co począć z jego „mądrościami” i tak podejmować musi ten, kto się z nim konsultuje. Moje czytanie wyznania Poppera jest więc zupełnie naiwne i banalnie proste, i niech takim zostanie. Może właśnie takie przyda się też innym, i może właśnie takie niesie coś ze źródła. Sam autor wspominał bowiem po latach, pisząc: „Nie spotkałem nigdy nikogo, kto zwróciłby uwagę na te dwa wiersze [przytoczone na wstępie] pomyślane jako moje credo moralne, a wykluczające, jak mi się wydawało, wszelką możliwość dogmatycznej interpretacji «krytycznego racjonalizmu»”.

Nie widzę żadnych istotnych przeszkód, wewnętrznych sprzeczności i tym podobnych, by być chrześcijaninem – krytycznym racjonalistą, choć zdaję sobie sprawę, że takie przekonanie o intelektualny zawrót głowy przyprawiać może zarówno tych wierzących, którzy w krytycznym racjonalizmie widzą tylko kwintesencję walki z religią i tradycją, jak i tych rzekomo krytycznych racjonalistów, którzy w chrześcijaństwie widzą głównie moherowy ciemnogród. Jedni i drudzy, w moim przekonaniu, czyniąc tak wynoszą się ponad tych, których krytykują, a tymczasem chodzi o coś wręcz przeciwnego.

Chodzi o to, by z pola widzenia nie tracić Prawdy, która – niczym Słońce na horyzoncie – pozostaje ciągle od człowieka większa, i która zwyczajnie uczy pokory. Chodzi o to, by z pola widzenia nie tracić też innych ludzi, a ci są przecież różni; ulokowani bliżej nas i dalej, i pod nieco innym niż my kątem oświetlani. Jeśli są wśród nich ludzie dobrej woli – a niewątpliwie są i tacy – to chodzi też o to, by ich racje w spornych kwestiach słyszeć i rozważać. Wspólny wysiłek zbliża nas do prawdy, która przecież ciągle jest na horyzoncie i która, jako taka, daje sens naszym poszukiwaniom, naszemu uczeniu się, także od siebie nawzajem, i która czyni świat ciekawym, wartym poznawania i rozumienia.

Tymczasem, jakże trudno nam nieraz chociażby przyznać się do błędu – zwłaszcza wobec kogoś, kto faktycznie lub tylko w naszym przekonaniu znajduje się na niższym szczeblu jakiejś hierarchii. Miłość własna i chęć utrzymania na swój sposób rozumianego autorytetu – niezależnie od tego, czy faktycznie go posiadamy, czy tylko go sobie przypisujemy lub jego posiadanie wyobrażamy – skłaniają do przemilczania tego, co sami „sknociliśmy” lub, gdy przemilczeć się nie da, do szukania winnych daleko od siebie. Niewątpliwie taką skłonność może wzmagać w nas niejedno faktyczne doświadczenie niesprawiedliwości, upokorzenia, obarczenia nie swoją winą, gdy ktoś wobec nas okazał się nieuczciwy, a przy tym jakoś od nas silniejszy lub bardziej sprytny, a właściwie cwany. Chcemy więc nieraz odpłaty tym samym, nawet, gdy ofiarą stanie się niewinny. Ale chyba przyznać wypada, że ani to krytyczno-racjonalne, ani chrześcijańskie. Przyznanie się do błędu jest bowiem stanięciem w prawdzie – przywraca siłę naszemu działaniu na rzecz dóbr własnych i rzecz dobra wspólnego, uwalnia nas od mistyfikacji własnych kompetencji, przy tym uczy również innych wolności, bo wyzwala z gry pozorów, i wprawia w rozpoznawanie właściwej miary autorytetu. Któż, jak nie Bóg, jest tej prawdy i autorytetu pełnią; któż, jak nie człowiek, może być jej dobrym dla innych obrazem.

[Wojciech E. Zieliński, Popper, dr Google i chrześcijanie, "Na Rozstajach", 2017, nr 5 (302), s. 12.]


PS. Swego czasu, gdy podczas egzaminu w IFSiD UG odpytywałem studentów z zagadnień krytycznego racjonalizmu, dowiedziałem się od nich, że oto trafiłem do Wikipedii, jako jeden z wiernych wyznawców Popperowskiej doktryny☺; zob. https://pl.wikipedia.org/wiki/Ko%C5%9Bci%C3%B3%C5%82_popperowski